Tomasz i wielki Czarny – Zapis 101
Sen z 10.06.2020
Gotowałam jakąś zupę, cały czas krążył Tomasz w moim otoczeniu, ta zupa to miał być chyba barszcz czerwony, bo miałam takie suszone, prażone wiórki, wraz z innymi warzywami, ale zupa mi nie wyszła, nie była kwaśna i bez soli. Osoby, które były ze mną, odstawiły tę zupę na bok. Chciałem gotować jeszcze raz, ale ten Tomek powiedział, że on zje i otworzył usta, żeby spróbować, zobaczyłam w nich nitki ciągnącej się śliny. Przypomniałam sobie, że obiecałam mu, że pójdziemy do łóżka, ale po tych widokach stwierdziłam, że muszę się z tych obietnic jakoś wykręcić. Poszliśmy do kościoła, lewa strona była zapełniona ludźmi w ciemnych strojach, a po prawej byśmy tylko my, parę osób, staliśmy chyba na jakieś drabinie, bo widziałam te tłumy z góry i dodatkowo Tomek trzymał mnie w prawej ręce, jak dziecko. Na pewno sama bym nie mogła zejść z tej wysokości. Patrzę na ludzi i przypomniałam sobie taką scenę.
„Idę drogą, za mną parę osób, a przede mną strasznie wysoka, czarna postać w falującej pelerynie i ucieka, ludzie się boją, a ja za nią biegnę, bo ona dziwnie biegnie, jak przebieraniec, jak ludzie w takich wielkich kostiumach, patrzę, rozsypała się na parę osób, ja już jadę na jakimś wózku czy na czymś do wózka na białym sznurku zapięty kot ciągnie mnie, mały, biały z plamkami, obok biegnie czarno-biały pies. Zeszłam z wózka, bo kotek był mały, żeby się nie męczył i biegniemy wszyscy.”
Siedzę na rękach u Tomka i myślę, to Oni, i wołam coś do ludzi na dole i z tego tłumu wywróciło się na środek parę osób, właśnie tych oszustów, co udawało tego czarnego wielkoluda w pelerynie. Powiedziałam Tomkowi, żeby mnie zniósł na dół, bo chcę siku, zaczęłam iść do wyjścia, nadal po prawej pusto, po lewej tłum. Patrzyłam na swoje nogi, miałam zgrabne czarne buciki z ostrymi noskami, na płaskim obcasie z otwartą pietą, cały czas patrzyłam na nie, bo wyglądały jak czarne trójkąciki, piękne. Zaraz za drzwiami był taki rowek z wodą i las, to przeszłam przez przez niego i idę. Toalet nie widać, ale ludzie też szli tą drogą, tacy co mieszkają w lesie. Rowek cały czas widziałam po prawej, co jakiś czas był mostek, wiec czułam się pewnie na lewej stronie, bo w każdej chwili mogłam tam wrócić. Moim oczom ukazał się zamek, barokowy, wszędzie złoto i ozdoby, pomyślałam, że nie wiedziałam, że on tu jest, ale stwierdziłam, że go zwiedzę. Idealnie zachowany, jakbym znalazła się w czasie jego użytkowania. W środku jakiś lekarz przyjmował, stanęłam do niego równocześnie w kolejce z jakąś kobietą, zwróciła mi uwagę, że ona jest pierwsza, podeszłam do niej blisko, a ona odsunęła się, idąc do tyłu, tak jakby się bała, pomyślałam, że dlatego, że nie mam maseczki, a jest ta epidemia. Było coraz więcej ludzi, jakaś baba zaczęła mówić przez telefon o swoich próbach wątrobowych i że przez to 7 lat nie ma dziecka i partner już go nie chce. Wyszłam z kolejki, bo nie chciało mi się już dłużej czekać. Poszłam do pokoju na górze, przy stole siedział Radek i kobieta, pili moje wino czerwone, ale zakwaszali je cytryną, spróbowałam, kwas mi się rozjechał, wtrącił się. Mówię do nich, że przynajmniej nie śmierdzi, że jeszcze w lutym, jak byliśmy na wycieczce, to były w nim jakieś smrody, a teraz już nie, aromat się ułożył. Wyszłam, znalazłam się przy przedszkolu i wejściu do ogrodu, ale było zamknięte, bo było mokro i błoto na ścieżkach, to zawróciłam na plac główny.