Portal w Utah. Zapis 5
Sen z 01.01.2019
W oddali ukazało się ogromne drzewo. Było piękne, rozłożyste i bezlistne, rosło na szczycie wzniesienia, w przeliczeniu na odległość w jakiej od niego byłam mogło mieć i 50 metrów wysokości, ale to nie był baobab, ale raczej dąb. Nie miało liści, bo pora była jesienna albo raczej zimowa, bo pomyślałam, że wiosną i latem to drzewo nie będzie tak widoczne ze względu na bogatą roślinność wokół, zwyczajnie zginie w tłumie, ale teraz fantastycznie się wybijało na pierwszy plan, dlatego też stwierdziłam, że drzewa, które widzę dookoła, są iglaste, ale raczej to nie była rodzima polska sosna.
Zaczęłyśmy tańczyć, miałyśmy długie suknie i chociaż nie słyszałam muzyki, ten taniec przypominał walca, bo wirowałyśmy jak w tym tańcu. W pewnej chwili ona odchyliła mnie do tyłu i gdy tak mnie trzymała, ja śmiałam się do niej i powiedziałam „mam Cię”.
Ona z podobnym uśmiechem i szczęściem w głosie powiedziała „Mamy Cię”.
To była wysoka szczupła blondynka, długie włosy, falowane i takie jak po dniu na plaży, podzielona na pasma, szorstkie, jak wypowiedziała te słowa miałam chwile wątpliwości, czy tańczyłam z kobietą, czy z mężczyzną, ewentualnie z hermafrodytą.
Dostałam też od jakiegoś mężczyzny nowy czerwony portfelik, w środku było już pięć zł (duża moneta wielkości dłoni, połączone dwa kolory metali, złoto i srebro, złoto prawdopodobnie było w środkowej części, dlatego pomyślałam, że to 5, ale jakaś taka duża, i jeszcze chyba 3 małe monety, które wyglądały jak 10 groszówki).
Napastników spotkałam już wcześniej na leśnej drodze, była to grupa ludzi, w tym też kobiety i dziecko.
Mój dom w którym byłam był bardzo ładny, bogato wyposażany, zadbany i czysty.
Na górze była sypialnia, w niej 2 dziewczynki, domowniczka (12/3) i jej koleżanka. W sypialni stało duże łóżko, wygodne, z pięknym dużym drewnianym zagłówkiem w kolorze czekolady, ewentualnie ciemnej wiśni.
Na dolnym poziomie duża otwarta przestrzeń, prawdopodobnie była tam duża skórzana kanapa w jasnych kolorach.
Najważniejsze były wielkie przeszkolone drzwi, otwierały się do środka, bardziej jak werandowe czy tarasowe, z czystymi szybami i ładnym drewnianym szkieletem również w kolorze ciemnej wiśni.
Nie miały standardowego zamka, a tylko zasuwkę od środka.
Atak nastąpił bardzo gwałtownie, napastnik był jeden, napierał na drzwi z ogromną siłą, bo aż widocznie wyginały się w moją stronę, zorientowałam się, że nie dam rady domknąć ich szczelnie, bo zasuwka nie była do końca sprawna, nie trzymała, a zobaczyłam, że już dobiegają do nas następne osoby.
Otworzyłam drzwi i wciągnęłam napastnika do środka, krzyknęłam do chłopca, by się nim zajął, ja nadal broniłam drzwi, niestety przegrałam pod naporem już kilku osób.
Gdy napastnicy wdarli się do domu, zaczęłam krzyczeć „policja, policja”, w domyśle, że dziewczynki zaalarmowane moim głosem wezwą pomoc z góry i zdążą się ukryć.
Zaczęłam się cofać, ale herszt tej bandy złapał mnie rekami za twarz i powiedział, żebym przestała krzyczeć, dziwnie, ale dotyk nie był brutalny, a raczej delikatny, zwróciło uwagę też to, że jego ręce niczym mnie śmierdziały, a powinny, miały taki neutralny zapach.
Rysopis: mężczyzna około 40 lat, 170 wzrostu, biały, oczy niebiesko szare, zadbany, ciemna kurtka wiatrówka, włosy krótkie, na górze dłuższe i lekko falowane, bez siwizny, żadnych znaków szczególnych, oprócz tego, że jak złapał mnie za twarz, poczułam coś jak trzydniowy zarost, pomyślałam, że gość chyba goli sobie włosy na rękach.
Z jego prawej strony stała kobieta z małym dzieckiem na rękach, młoda, wiek około 25 lat, ładna, piękne kręcone włosy, ciemny brąz, długie, prawie do pasa, skręt jak u Brazylijki lub innych Afroamerykanek, duże oczy, szczupła, ogólnie ładna kobieca sylwetka, niebieskie dżinsy.
Nie wiem, co było celem.
W pewnym momencie z otworu zbiornika wystrzeliła w górę fontanna ekskrementów, bardzo wysoko, i była niesamowicie piękna.
Większe kawałki odchodów błyszczały w słońcu jak kawałki metalu, pięknym złotym blaskiem, tańcząc pod naporem ciśnienia ze zbiornika, a pozostałe drobinki rozbryzgiwały się dookoła jak kryształowa mżawka.
Głowę zadzierałam wysoko i przyglądałam się z zachwytem, to był niesamowicie piękny spektakl… w pewnym momencie kropelka spadła mi na twarz i ścierając ją, poczułam zapach g*wna, ale po drugiej stronie ulicy był rów z wodą, więc umyłam w nim ręce i zmyłam też twarz. Nie wiem, dlaczego, ale spróbowałam tej wody z rowu… miała smak jak woda z sopla, ale takiego, co próbowałam jak byłam dzieckiem, pamiętam, że zrywałam sople z drewnianego domu, w którym mieszkała moja babcia, z taką starą dachówką porośniętą mchem i ta woda taki miała smak…
Weszłam do świątyni, znalazłam się w małym przedsionku bez okien.
Na wprost miałam ogromne drzwi, piękne, bogato zdobione i wysokie, co najmniej na kilka metrów, motywy roślinne i inne, zobaczyłam, że ktoś przez nie wszedł, więc też sięgnęłam klamki i weszłam do części głównej.
W środku było niesamowicie jasno i pięknie i znowu moja prawa strona była pusta, po lewej stronie stało już kilkadziesiąt ławek i wszystkie były zapełnione ludźmi, centralnie był ołtarz, a zaraz przy nim również z lewej strony stały trzy długie ławy przeznaczone dla tych, co pomagają przy nabożeństwie i między innymi dla chóru.
Usiadłam w pierwszej, najbliżej ołtarza, z dala od ludzi i innych osób.
Ważne, miałam chustę na głowie i to szczelnie zasłaniająca włosy i dodatkowo zawiązaną na szyi z tyłu, jasne barwy, róż, czerwień, biały, poprawiłam ją, bo uważałam, że jest za mocno zawiązana, i pozwoliłam jej delikatnie okalać moją twarz, wtedy zobaczyłam jak wyglądam:
szczupła, pociągła twarz, ciemne długie włosy, pogrążone duże oczy, wiek powyżej 45 lat i ta uroda… Bałkany, nie wiem… Rumunia, Grecja, Gruzja… na pewno nie Słowianka, zero makijażu, tak jakby ją wyciągnął z lat 40., nie brzydka, ale raczej pospolita, i trochę zmęczona, już życiem…