Godzina mojej śmierci 03:23 – Zapis 83
Sen z 07.05.2020
Jechałam ciężarówką albo białym busem dostawczym z Bogdanem, bo taki ma. Jechaliśmy albo na Węgry, albo do Słowacji. Przed sobą zobaczyłam dwie ogromne pętle z autostrady, wysokość architektury kilka tysięcy metrów, widziałam czarną nawierzchnię i czerwoną konstrukcję oraz białe punkciki, jako poruszające się ciężarówki tą drogą. Zmierzaliśmy do pętli po lewej, bałam się trochę tego przejazdu, że jak będziemy na samej górze, to spadniemy na dół tej pętli. Bogdan kazał założyć mi maskę, założyłam, bo zaczęło mi brakować powietrza, patrzę na niego, a on też ma białą maskę po same oczy założoną. Ale swoją zdjęłam za chwilę i zaczęłam wentylować płuca, kilkakrotnie nabrałam głęboko powietrza i poczułam, że już mogę swobodnie oddychać. Już wjechaliśmy na tą drogę i on coś gadał i nagle uderzył w nas z lewej tir albo pociąg, bo widziałam tylko przesuwający się ciąg. Jego zmiażdżyło od razu na miazgę, a Ja…
(i tutaj taka dygresja, jak wygląda strumień czasu, w przekroju jest okrągły i im bliżej jądra, tym przepływ jest wolniejszy, w środku czas jest martwy. Bogdan i uderzający w nas tir był na zewnętrznej, a ja znajdowałam się bliżej jądra, więc u mnie upływ czasu był inny.)
Ja, pierwsze pomyślałam „co za debil, zagapił się i teraz zginiemy…” ale pomyślałam po tym, jak widziałam, co dzieje się z moim ciałem, że jednak mam szanse na przeżycie, patrzę, jedną nogę miałam nonszalancko opartą na desce rozdzielczej, więc ją ściągnęłam i złączyłam z drugą, żeby przypadkiem mi jej nie urwało i wtedy dobiłam ciałem do drzwi busa i wyrzuciło mnie ze snu, bo usłyszałam dźwięk messengera i się obudziłam, dzięki temu znam dokładną godzinę mojej śmierci (bądź nie, jeśli udało mi się przeżyć), to była 03:23.
W drugim śnie byłam w USA z partnerem i córką, jak jechaliśmy do domu szwagra, to chciałam zrobić sobie zdjęcie w jakichś zabytkowych ruinach, jak weszliśmy, okazało się, że to stary zarośnięty cmentarz, stało na nim dosłownie kilka nagrobków i stary zardzewiały samochód po lewej, a po prawej już tylko miękka trawa. Partner powiedział „na cmentarzu chcesz robić zdjęcie?” a ja, że ten widok na horyzoncie chcę złapać, wyszyliśmy. U szwagra przez chwilę miałam czarną koronkową piżamkę na sobie, całe ciało świtało przez te koronki. Widziałam też jak robią mi zdjęcie, stałam naga na jednej ręce, zwrócona przodem do fotografa, ciało opierałam o ścianę, stałam i pozowałam, a ja patrzyłam na siebie i byłam pod wrażeniem, bo nie wiedziałam, że tak umiem na tej ręce stać. Później poszłam do winnicy mojego szwagra i plewiłam młode winorośle, przeszłam całą winnicę, na drugim końcu był zbiornik z jakąś gęstą cieczą, dwoje dzieci mi tam weszło, kazałam im zawrócić i chciałam je sprowadzić na dół, bo to było na piętrze, ale schody były strasznie strome i wąskie jak drabina, a te dzieci strasznie się pchały, żeby iść obok mnie. Zamknęłam oczy, bo nie chciałam nawet patrzeć, czy któreś spadnie, czy nie.
Widziałam też długi stół, siedziały przy nim cztery kobiety, jedną zapamiętałam, biała blondynka, z tak kościstą twarzą, że aż brzydka, wyglądała jak śmierć albo głód, jak anorektyczka.