Żydowska broda z klejnotem – Zapis 925
Sen z 24.06.2025
Byłam w domu rodzinnym, ale przestrzeń miała jak pobliska biblioteka. Rozpoznałam go tylko po korytarzu który dostawiliśmy w latach 90′. Cały był zawalony wujkowymi szmatami, tak jakby Młody wrócił z poligonu po kilku latach. Na głównej sali odbywała się komunia, bo miałam jakieś małe dziecko i było mnóstwo jedzenia. Rodzinę też miała jakąś przeogromną, gości było co najmniej jak na weselu.
I nagle jakoś wyszłam przez 3 pokój Matki i znalazłam się na dróżce. Po lewej pod krzewami leżał żużel, a w żużlu jakieś klejnoty. Tylko takie które nie strawił ogień i nie rozłożył czas. Zaczęłam wybierać ostrożnie, bo to niby był cmentarz w Cmolasie. Mogłam wszystko zbierać, ale pojawiła się myśl że niczego nie mogę wynieść poza obręb cmentarza. I podeszła do mnie dziewczynka i dała mi żydowską brodę z wplecionym ogromnym klejnotem. Był brudny i jasno oliwny jak oliwin. Miał kształt zaokrąglonego trójkąta, wpleciony tak że wierzchołkiem ustawiał się do dołu. Wyglądał jak w przekroju, czyli krawędzie były jak zwykły szary kamień, a wnętrze szlachetne. I podeszłam do jakiegoś zlewu, jak w meblościance Matki w tym trzecim pokoju i myje. Wzięłam szczotkę i myje i zaczął mocno lśnić. A we wnętrzu pokazały się czerwone opiłki czy łuski jak w opalach i dodatkowo rozświetlił się fluorescencyjnie na niebiesko.
I normalnie zaczął dawać światło jak lampa. I z lasu po lewej wyszła para Amerykanów i pytają mnie o drogę, a ja świecę tą lampą jak latarnik. Zakryłam ją swoimi ubraniami i zawołam Córkę. Kazała jej wnieść to do pokoju Matki. Para pytała o drogę, ale że skupiałam się na ukryciu światła, to nie bardzo wiedziałam jak sklecić porządne zdanie po angielsku. Pytałam tylko Gościa dwa razy czy ok ? Oni widząc moje zachowanie cofnęli się po angielsku do lasu.
Sen drugi
Znalazłam się w Nowej Dębie. Siedziała przy stoliku z kobietą i dzieckiem która mi towarzyszyła i Parą która nas zaprosiła. Mały chłopczyk niby był mój. Ubrałam go za grubo, jest lato a on miał na sobie puchową kurtkę, sweter, czerwony aksamitny kubrak i białą koszulkę. Rozebrałam go do czerwonego kubraka, żeby się nie spocił. Miałam mnóstwo walizek.
Jak usiadłam z kobietą przy barze jakaś dziewczyna zaczęła mówić żeby z tą parą się nie zadawać. Ale już nie potrafiła powiedzieć dlaczego, i to było dziwne. Po mowie ciała tak jakby nie chciał żebym u nich zamieszkała, bo jakby ona miała na to chęć. Ale też nie oponowała za bardzo. No dziwne to było. Jakby miała plan, ale zero szans na realizację.
Para przyjechała samochodem i zabrała nas na leśną drogę. Gość miała winnice na wzgórzu. Po lewej był las, a dookoła na horyzoncie świątynie. Aż dziwne że Nowej Dębie ich tyle jest. Świątynie nie interesowały mnie wcale, bo to były nowoczesne, brzydkie budynki. Bez symetrii, bez wdzięku, bez duszy i talentu artysty.
Gość zaczął opowiadać, że ktoś mu dał wosk z czerwiem trutowym. Że robi z tego lak do butelek i tak patrzy na mnie. Ja tam nic się nie odzywam, bo trutowego mam mało i nie zamierzam mu wycinać. Zapytałam tylko czy dostał z larwami czy bez. Bo mówię, że jak ja wyciągnę z ula nadwyżkę trutniów to kładę na pasiece żeby ptaki je zjadły. Wychodziło że on ten wosk razem z trutniami przetapiał.
I pojawiła się nad nami półmetrowa pszczoła i jakieś ptaki. I zaczęły ją atakować, więc zaczęłam ją bronić. Ale okazało się, że to kuny były i te kuny jak spadły na ziemię, to uciekły do lasu chyba.