Trzy pawie z New Jersey – Zapis 977
Sen z 25.11.2025
Partner powiedział że się ubieramy. Założyłam więc jakaś sukienkę. Córce też. Syna to nawet nie wiem jak ubrała. I myslałam że jedziemy, tam gdzieś, a pojechaliśmy na wesele. Wkurzyłam się, bo jakbym wiedziała to ubrałabym się odpowiednio, a nie tak byle jak. Córka miała sukienkę jak trzylatka i pampers jej cały czas wystawał. Musiałam co chwilę poprawiać. Do tego w tym starym domu zrobił przechowalnie wszystkich gości. Zebrali się, że nawet nie było jak przejść.
Wyszłam więc na orne i zaczęłam iść z braćmi w New Jersey. Zostaliśmy sami u takiej dziwnej rodziny Opiekunów. Z tego co zrozumiałam to para brała 50 dolarów za 5 godzin opieki. Kobieta coś tam jeszcze pytała, ale nie zrozumiałam tego angielskiego, prócz stawki. Był tam staw przy skale i trzy pawie. Złoty, lekko różowo-fioletowy i normalny niebiesko-zielony. Niebieski był największy. Liczyłam że zgubi pióro, ale znalazłam tylko gram puchu i dwa piórka z szyi. Paw nie miał ogona, pozostałe za to tak, ale wiem dlaczego, tamte nie były takie efektowne. I jak chowałam to piórko, to ten Opiekun mnie nakrył. Gadał coś po angielsku, a ja nie potrafiłam mu dobrze wytłumaczyć co tam robię. Zresztą jeden z braci mi się utopił. Wyciągnęłam go szybko z wody i trochę się przestraszył. Myślałam że drugi też, bo przecież odwróciłam się na chwile, ale tamten stał na skarpie.
Zapytałam więc tej pary ile i wtedy powiedzieli o tych 50 dolarach. Chciałam powiedzieć, że tylko przechodzę, ale zaczęłam grzebać w portfelu i miałam dwa razy po sto dolarów i 50 PLN. Przewracałam te kieszonki i wreszcie znalazłam 5 dolców. Dałam im i przeszłam ze stawu do salonu. W salonie oglądali jakieś bajki na wielkim elkranie. On, Ona i z kilkanaście dzieci. Zabrałam swoje i wyszłam. Opiekuni mieszkali na piętrze, adonich prowadziły takie strome schody że kąt nachylenia wynosił chyba z 10 stopni. Jak oparta drabina. W życiu bym stamtąd nie zeszła z dzieckiem na rękach.
Sprawdziłam lokalizacje w telefonie. Wychodziło że miałam skręcić w prawo na najbliższym rozwidleniu. Doszliśmy do czegoś jak sklep z kasą która zjeżdżała w dół jak potrojone schody ruchome. I braci zablokowało w środku. Znowu więc zawróciłam do góry i wyszłam na takiej dziwnej lodowej skarpie. Ze skarpy zwisały drabinki ratownicze. Powiesiłam się na samych ramionach i tu super. Nie czułam w ogóle nic od pasa w dół, tylko same barki i korpus. Ramiona miałam silne jak niedźwiedź. Słyszałam jak szczebelki trzeszczały ale wytrzymały. I chyba była jakaś katastrofa budowlana, bo nagle zrobił się straszny popłoch i odblokowały się wszystkie zabezpieczenia. Bracia wyszli z kas i znowu mogliśmy wracać do domu.