Świątynia Kalek i MeryKejek- Zapis 921

Sen z 14. 06.2025

 

Była w świątyni w miejscowości rodzinnej. Chyba były przygotowania do odpustu, bo jutro na żywo 15 ma być. Ludzi było mnóstwo i grupowali się jak na próbach, albo sprzątali. Dołączyłam do sprzątających i wyszłam z zakrystii na ołtarz.

Zaczęłam czyścic taką niską szafę czy stolik jak wieko na ołtarzu i był taki biały nalot pod krawędzią blatu. Schodził mi pod ścierką, więc podeszło jeszcze parę osób i razem znieśliśmy to z ołtarza i położyliśmy odwrócone do góry nogami. Ja weszłam tam do środka niby ścierać i czyścić i od razu coś znalazłam. A co znalazłam to pakowałam do czarnego wora. To były jakieś papiery jak śmieci i coś tam jeszcze. Jak skończyłam to weszłam znowu do zakrystii i przez jej drzwi wyniosłam worek na zewnątrz. Położyłam go w samym rogu żeby później wyrzucić do kontenera i powyciągać wszystkie skarby które tam włożyłam.

Stojąc na schodkach widziałam, że dookoła świątyni zrobili pola uprawne. Mnóstwo ludzi pracowało na roli. Odwróciłam się i weszłam znowu do świątyni przez zakrystię, w drzwiach wpadłam na znajomą dziewczynę z upośledzeniem. Obserwuje mnie na żywo ostatnio, nawet wysłała mi zaproszenie na FB, ale udaje że nie widzę. Weszłam szybko by poszła za mną, nie chciałam by zainteresowała się worem który skitrałam.

Znowu wyszłam na ołtarzu i zeszłam prawą nawą. Zaczęłam iść i patrząc na prawą ścianę świątyni widziałam że płytki przy samej podsadzce podpadały. Tak jakby świątynia zaczynała rozpadać się u podstaw. I to było dziwne, że tak sprzątali, a za to jeszcze nikt się nie wziął. Przedsionek był dzisiaj o wiele większy i wyłożony jakimiś atłasami. W środku siedziały MeryKeyki i chyba miały jakieś wykład. Prowadząca popatrzyła na mnie jak na intruza. Pewnie ze względu na mój styl i sposób bycia. Zawróciłam więc znowu na główną nawę i patrze, a przede mną siedzi Kamil na wózku inwalidzkim i taki skrzywiony na jedną stronę jakby miała skoliozę od urodzenia. Znamy się i lubimy, więc szybko i z uśmiechem do niego podeszłam. Na kolanach miał taki mosiężny chyba, dzbanek na datki, ale zdawało się że pusty.

Zaczęliśmy rozmawiać i patrze, a na ziemi leży taki okrągły żeton jak karta pokemonowa. Podniosłam i pytam czyje to, tego zgrupowania Kamila. Jeden się od razu odwrócił, dwumetrowiec. Szybko mi wyrwał żeton, przestraszony że zgubił. Aż mi się śmiać śmiało. Schyliłam się więc jeszcze raz i podniosłam następne trzy. I teraz powiedziałam do niego:

– Jeżeli nie dasz datku Kamilowi to do końca dnia zgubisz wszystkie. I odeszłam…

Byłam pewna że Kamil będzie miała dzbanek wypełniony po brzegi.

Zadowolona poszłam znowu w stronę ołtarza. Okrążyłam go i przeszłam na stronę lewą i znowu znalazłam się w arrasowym przedsionku. Usiadłam na pluszowej kanapie i zaczęłam coś grzebać. Coś znalazłam znowu, nie wiem czy w oparciu czy jakoś z boku. Zaczęłam wyciągać i to były jakieś złote ozdoby, łańcuszki, jakaś kokardka i kolczyki. I przyszła jakaś znajoma z dzieckiem, coś tam pogadałyśmy zdawkowo. Ja już jej nie słuchałam, bo upychałam te precjoza. Ale coś tam miała problem, że nie dostała zwolnienia, a dziecko ma chore. Zdziwiona byłam że odmówili jej opieki. Zabrała dziecko i wszyła ze świątyni.

Ja jeszcze raz się przesiadłam. I znalazłam się obok takiej młodej dziewczyny, czekałam na przyjecie do MeryKejek. Akurat wstała i zaczęła iść do tych konsultantek piękna z kijami w dupie i tak patrze. A ona ma tak: Głowę i klatkę piersiową niby normalną, białą, potem idzie czarny kręgosłup. Dosłownie czarny kręgosłup i niby białe biodra dalej. I ona jeszcze kogoś się pyta czy w tej części, na samym kręgosłupie jest ok i obejmuje go rękami jakby to była talia.

I wtedy zaświeciła mi się czerwona lamka i że już muszę iść, do tego wora za drzwiami zakrystii na schodach, bo tam przecież coś mam schowanego. To co wyniosłam ze śmieciami, ale w tym samym momencie usłyszałam zgrzyt klucza.

Świątynia została zamknięta, a ja zostałam w jej wnętrzu.