Statki kosmiczne z drukarki 3D i szkaplerz- Zapis 940

Sen z 04.08.2025

 

Byłam w domu rodzinnym. Na podwórku były rozsypane moje pszczoły. Partner je wszystkie pozwoził i nie wiem co on właściwie chciał zrobić. Pszczoły miały się oczyścić, czy jak? Szły po ziemi jak dopływy rzeki w konkretnym kierunku, ale nie zobaczyłam gdzie, bo na niebie pojawiła się taka dziwna konstrukcja.

Wyglądało to jak z drukarki 3D. Taki niedorobiony krzywulec, co niby ma udawać statek kosmiczny, ale bez symetrii. Odległości, kąty i zakrzywienia były jak wykonanie przeciętną ludzką ręką. Te pseudo twory były trzy. I tak patrzę, i pojawiły się jakieś niby samoloty żeby to zestrzelić. I to jedno środkowe trafili i zaczęło się to walić. Spadać z nieba i wtedy mój brat Dariusz uciekł do sąsiada za płot w popłochu, a na mnie spadł jeden z wielu odłamków tego dziadostwa. I tak złapałam i wącham i przecież to guma, zwykły odpad wulkanizacyjny. Jeszcze jakoś dziwnie przerobiony, bo z zanieczyszczeniami. Wzięłam ten odłamek i idę pokazać Dariuszowi, że nie ma czego się bać. Patrzę, a ten siedzi w rozwidleniu akacji i płacze. Podałam mu tą gumę i wycofałam się dyskretne do pszczół. 

Partner zaczął mówić że jeszcze dwa ule ma w Kraśniku i pytam czy po nie jedziemy, a on że je zostawi studentowi. Za chwile znowu coś o nich zaczął gadać i w końcu nie wiem, czy mieliśmy jechać do tego Kraśnika czy nie.

I zobaczyłam ulotkę czy portfolio. Takiej pary z Krakowa, znajomych sommelierów. Zapozowali prawie nago na wspólnych zdjęciach. Fotograf żeby im było komfortowo też rozebrał się do pasa. I ja widziałam tą sesje, ale w taki sposób jakbym była następnym fotografem i robiła zdjęcia całej trójce. Kobieta pod portfolio miała jeszcze bio. Pisała, że ukończyła jakąś szkołę i jest wykwalifikowaną rehabilitantką. Reszta to pierdoły o pasji i zainteresowaniach. List był sygnowany niedawną datą 20224 i z Krakowa.

Podniosłam głowę. Całe podwórko było wyścielone płatkami słoneczników. To Partner musiał to przywieźć pszczołom. Podniosłam je w garści, były tak świeże jakby dopiero zebrane. I znowu spojrzałam na kartkę. Teraz miałam w ręce albo stronę sennika albo słownika. Pomarańczowy miał swoją definicje, co oznacza. Reszta słów mi umknęła.

I znalazłam się na Mickiewicza. Stałam przy barze i kobiety mnie wpuściły na zaplecze. Przyniosłam mały słoik miodu. Obok na półce stał mój duży, już skrystalizowany. Usiadłam na składanej wersalce i zwróciłam uwagę na mój szkaplerz który miałam pod czerwonym golfem. Miał wymiary sporej bursy i cały przebijał przez ubranie. Zrezygnowałam z wyjścia do ludzi. Wiedziałam, że będą zadawać o niego masę pytań, a zwyczajnie nie miałam ochoty odpowiadać.