Samochód z Węgier- Zapis 837

Sen z 02.12.2024

 

Byłam w Kolbuszowej na zachodniej ścianie rynku. Mniej więcej w środku ściany, dokładnie na poddaszu budynku. Siedziałam tam z mężczyzną i kobietą. Nie wiem kto to był, nie kojarzę tych twarzy, ale musieliśmy się znać bo przecież swobodnie rozmawialiśmy. Na tym strychu nic nie było, żadnych gratów, może tylko pakuły, za to od wschodu były okna z zasłonkami. I ja wyglądałam  nimi na zewnątrz, ale ukradkiem. Na  dole była trawa i drzewa, jacyś ludzie tam chodzili.  I znowu tych twarzy nie kojarzę z tego życia. Nie wiem co to były za kobiety. My na poddaszu musieliśmy się ukrywać, bo jak kobieta z dołu podniosła wzrok to się cofałam, i też jak moja towarzyszka podeszła popatrzeć, też ją cofnęłam, żeby nikt z dołu się nie zorientował że jesteśmy na górze.

To nie był ten czas, bo na wschodzie, nie widziałam zabudowy Mickiewicza, było zielono i drzewa, żadnych dzisiejszych kamieniczek. Wreszcie zdecydowaliśmy się pojechać na Węgry po samochód. Na rynek schodziliśmy po drabinie, wychodząc przez małe kwadratowe okienko. Pierwsza schodziła kobieta, ja druga. Ostatni miała schodzić mężczyzna.

 Na Węgry pojechałam z szefem i kierownikiem, udaliśmy się przez Werynię. Dziwnie jechaliśmy jakby wozem, czy na pace. Zatrzymaliśmy się jeszcze w jakimś dziwnym domu u księgowej na uboczu. Na środku był wielki stół, a przy stole siedziało parę osób. Miałam mi wytłumaczyć jak ma być to zrobione z zakupem auta. Zaczęłam wypełnić jakieś rejestr i nagle żachnęła się, że rejestr musi być osobny. Nie mogła tego samochodu zewidencjować razem z innymi, mnie też tak kazałam zrobić. Jak wychodziliśmy to wkładałam dokumenty do barku po lewej, sekretarzyk miała ukrytą skrytkę za ścianką. Tak jakby był tam sprzęt do nagrywania czy podglądania, dziwne.

Nagle ode chciało mi się tej podróży, nie miałam niczego na zmianę. Postanowiłam że na każdym postoju będę prać majtki i suszyć, niech patrzą jakoś muszę oblecieć te parę dni. szczególnie że miałam spódniczkę przed kolanko. Zostawiłam tu wszystkich i jakoś zrobiło mi się żal.

W Węgrzech zatrzymaliśmy się w jakimś mieście na literę O. U jakieś wielkiej rodziny. Zachciało mi się toalety i kiero mnie zaprowadził, ale droga tam była dziwna, w ciemności i stroma. On poszedł, ja zostałam. Przy otchłani rosło drzewo, bezlistne, same konary i połamane gałęzie. Trzymałam się go kurczowo by nie ześlizgnąć się z kamienistej pryzmy. Jakoś zaczęłam się odpychać i wchodzić po konarach, tak jakby drzewo dawało mi siłę i weszłam na tą pryzmę. Stanęłam jak polach, bezkresnych.

Pojawił znowu się kiero. Zaczął mnie prowadzić i weszliśmy w takie ciasne zabudowy jak dla ubogich. Chciałam sobie zrobić zdjęcie i weszłam na taką drewnianą platformę. Jak się odwróciłam to zobaczyłam że przeszłam prawie pod piłą. Kiero dotykał wielkiej piły jak tartacznej w ruchu ciągłym. Miałam szczęście, że nie nie pocięła.

Chciałam się odznaczyć żeby pokazać gdzie jestem i już miałam telefon w ręce by Google znalazło moją i lokalizacje i zadzwonił budzik..