Nos marker genetyczny – Zapis 845
Sen z 14.12.2024
Byłam w starym ośrodku zdrowia, niby w Dzikowcu. Ale ośrodek był inaczej zorientowany. Miał inaczej zagospodarowaną zieleń i wielkie rabaty przy budynku. Przy ścianie również była rabata kwiatowa. I jakoś to nawiązało do parku Błotnickich, przez moment, jak światło stało się żywsze. Szczególnie miejsce gdzie teraz stoi figura świętego.
W środku odbywały się zajęcia jogi, rozmieszczenia pokoi też nie kojarzę, chociaż spędziłam tam całe dzieciństwo z Matką jak zabierała mnie do pracy.
Ćwiczyłyśmy stanie na przedramionach. Nawet mówię że jak mogę asekurować do 55 kg, bo więcej nie utrzymam. Ola ustawiła się by mnie zabezpieczać przy pozycji. Ustawiłam się przy ścianie, ale jeszcze chciałam klocki. Zaczęłam szukać by od kogoś pożyczyć, ale wyglądały jak parkiet. Dosłownie takie parkietowe elementy, albo już posklejane gotowe do obróbki.
Wyszłam na moment by przestawić samochód z przodu na tył. Przejechałam po jednej z rabatek. Chyba nawet po wschodzących narcyzach i żonkilach. Widziałam, że zostawiłam ślad. Tylko że jak znowu wchodziłam do budynku, to narcyzy nie było, tylko czarna marmurowa płyta. Mój ślad był jak pył na niej, jak jakieś wspomnienie mojego przejazdu.
Weszłam do środka i znowu zaczęłam się przygotowywać i chyba coś znowu zapomniałam. Wyszłam więc jeszcze raz , ale teraz oknem. Nie wiem czy było tarasowe, odchyliłam i wyszłam wąską szparą.
Mój samochód stał teraz dosyć daleko, pod lasem. Był częściowo przykryty gałęziami, opadały na niego z drzew.
Podeszłam do niego z rezerwą bo był strasznie pognieciony, moja torebka była wciśnięta w lewy bok pogiętej blachy. Podeszłam powoli do bagażnika. Też był otwarty i wgnieciony. okryty jakąś kwiecistą tkaniną, ale wszystko co było w bagażniku rozbebeszone. Byłam coraz bardziej zdezorientowana, kto tak urządził moje stare auto, bo chyba to była nawet mój polonez którym jeździłam 20 lata temu.
Znowu przeszłam na przód, patrzę! Lewe koło od kierowcy całkowicie urwane. Nie było szans wejść do niego i podjechać bliżej.
Zaczęłam wracać do ośrodka. Pojawili się jacyś młodociani za mną. Zaczęłam biec, Oni za mną. Jakoś ten mój bieg był strasznie wolny, nogi jakieś miałam jak z waty. I jeszcze jakoś torebkę na ramieniu. Bałam się, że mnie spotka to samo co mój samochód. Ale zwolniłam bo i tak nie miałam szans uciec i postanowiłam stawić im czoła.
Wyciągnęłam telefon i zaczęłam wybierać numer na policję. Nie mogłam go wybrać, telefon cały czas wracał do ustawień startowych. Wreszcie udało się mi wcisnąć słuchawkę jak wyrostki już do mnie dobiegli.
Zaczęłam iść z takim jednym z nich. Szedł po mojej prawej. Miał strasznie wielki nos, taki kartoflowaty jakby mu wygrzebał ziemniak z gleby i przytwierdził go na twarzy. Zaczęłam z nim rozmawiać by zyskać na czasie i w razie czego jak najbardziej zbliżyć się do ośrodka. Powiedziałam do niego, że ja pamiętam ten nos, że mój chłopak miał bardzo podobny i że go dosłownie rozpoznaje. I to młode powiedziało jak się nazywa. I to było to nazwisko „D…..ski”. I w sumie to nie wiedziałam że on ma syna.
I tak oto Nos stał się markerem genetycznym.