Namiot – Zapis 886
Sen z 14.03.2025
Byłam w korporacji. Nie znam tego miejsca z żywo. Wielka sala z biurkami i komputerami. Przyszli nowi i wdrażałam te cztery osoby z innymi. Musiałam przenieść też swoje rzeczy i jak niosłam zaczęły się sypać z rąk. Mocno odchyliłam się do tyłu i przycięłam wszystko do brzucha, sala śmiała się i biła brawo. Weszła szefowa i chyba też ze uśmiechem kazała skończyć zabawę. Usiadłam więc przy biurku i wtedy jedna z młodych podeszła z moim portfelem. Otwartym, wystawały z niego banknoty. Cały wcześniejszy urok prysnął. Zaczęłam ją opitalać tak surowym głosem, że aż sama wewnętrznie się dziwiłam skąd we mnie tyle srogości. Wokół wyczuwało się strach. Bali się dosłownie wszyscy. Człowiek którym byłam, był nieprzejednany i nikt nie ważył się wejść mu w drogę.
Znalazłam się w szałasie. Siedzieliśmy w czwórkę zwróceni w stronę otworu drzwiowego. Była moja Alicja chyba, chyba Aleksandra i chyba Andrzej. Chyba, bo inaczej te postacie wyglądały niż te które określały imiona z żywo. Ole i Andrzeja miałam po prawej, Córka siedziała przede mną. Las był wysoki jak iglasty. Przez otwór dwa razy zobaczyłam niedźwiedzice z małym. Przeszli bardzo blisko, aż dziwne że nas nie wyczuli. W pewnej chwili Ola wyszła, na odchodne rzuciła do Andrzeja żeby przetrzymał mnie do dziesiątej. Zrozumiałam że miałam w szałasie spędzić noc. Poczułam podekscytowanie i przejmujący chłód na plecach.
Zapytałam Andrzeja czy niedźwiedzica nic nam nie zrobi. Przysunął się do otworu i wskazał na lewo. Podeszłam do niego i wyjrzałam razem z nim.
Byliśmy na pustkowiu porośniętym lasem, były skały i półki skalne. My siedzieliśmy jak na wzgórzu w tym a namiocie, a jakby poniżej była jakaś prowizorka. Takie siedlisko górskie jak kanadyjskie, czy syberyjskie. Jakaś kuchnia polowa, jama w skale do spania. Poutykane to deskami i gratami, nawet gotowali coś na ogniu, bo unosił sie biały dym. Dalej była pólka skalna i jaskinia z okrągłym wejściem. I wtedy poniżej zobaczyłam niedźwiedzice i z małym, jak tak krąży w tych gratach i szuka. Ona była chyba oswojona przez mieszkańca tej rupieciarni, bo szczególnie mały zaglądał w każdą dziurę. Od półki zaczynała się wydreptana ścieżka i szła do góry i tam chciałam pójść. I tak myślałam, że Andrzej może mnie przeprowadzi i tak siedzę przy nim i poczułam takie ciepło od niego. Dosłownie takie, jak leżę pod grubą kołdrą, wszechogarniające. I zrobiło mi się cudownie.
Andrzej wróciła na miejsce i położył się na prawym boku. Wróciłam więc za nim i przytuliłam się na łyżeczkę, ze względu na to ciepło. Chciałam je po porostu czuć, tak bardzo było kojące. Córka cały czas była nieruchoma.