Król w komorze – Zapis 951
Sen z 12.09.2025
Byłam z ludźmi w jakimś pokoju czy komnacie świątyni. Miało ono połączenie z komorą mojej babki Stefani. Do świątyni wchodziłam dwa razy, ale za każdym razem nie udało mi się wejść na sam szczyt. Szczególnie za drugim, bo szczebelki były już połamane. W świątyni było coś jak ażurowe kwadratowe schody i wnętrze tych kwadratów w większości były włamane, przez co można było spaść na posadzkę. Tak jakby w między czasie przeszli sami grubasy i zniszczyli ażury własnym ciężarem. A chciałam się wysikać na górze, ale tacy mali bracia mnie zawrócili. Jeszcze jeden pokazał mi takie coś, co się utworzyło na konstrukcji. Mało widoczne mgliste stalagmity. Byłam boso, więc mogłam się poranić i chociaż wydawało się że to mgła, mogło być jak ostrza z lekkiego metalu. Ale wrażenia na mnie nie robiło.
W komorze miałam swoje szpargały oraz alkohole. I jak przewalałam tam szmaty to mignął mi szczur, ale uciekł. Odsuwałam się by na mnie nie skoczył, ale nie szukałam łopaty żeby go zabić. I jak później siedział z tymi ludźmi, to kobietom zaproponowałam że coś poszukam i zabrałam jedną ze sobą. I znowu jak zaczęłam przewalać te szmaty pokazał się szczur. Próbowałam go ukryć, żeby kobieta się nie bała. Narzuciłam szmatę na niego, a on zrobił się ogromny i miał łapy jak zając. I zorientowałam się, że to popielaty wielki król, a nie szczur. Chodziła po komorze jak u siebie.