Jeruszalem – Zapis 908

Sen z  09.05.2025

 

Byłam z rodziną na wyjeździe jak na wyspie. Mieliśmy przejść starym miastem i wyjść nad brzegiem oceanu. Niestety pierwszego dnia nie doszliśmy, bo brakło czasu czy jak. Wróciliśmy do mieszkania. Odgrzaliśmy jakieś resztki pozostawione na kuchni. Ja nie miałam nic swojego, ale złapałam jakiegoś składańca i odgrzałam Partnerowi żeby On nie był głodny. Ja to ja. Ostatnio ograniczyłam jedzenie i głód zwyczajnie osłabł. Nie jest dokuczliwy i łatwiej nad nim zapanować. Spróbowałam tego jedzenia z tej patelni, bo takie było inne. Pomieszane słodkie z mięsno ostrym. Jak nie u nas. Takie jakieś ciasta jak andruty czy bachlawy były podane do reszty.

Kamila też zaczęła jeść. Pomyślałam, że w końcu musiała coś przetrawić i zrobiło się miejsce. Nie jadła, bo to co przyjęła zalegało i musiał pomóc temu czas, by mogło się rozłożyć. Zaczęła się droga ku uzdrowieniu.

Znaleźlismy się na schodach. Anka zaczęła schodzić pierwsza. Weszła pod nie i zsuwałam się jak po drabinie wisząc na rękach. Pomyślałam że tak trzeba i też tak zaczęłam, ale tam było strasznie ciasno i wyszłam. Zaczęłam iść normalnie po schodach. Stwierdziłam że nie będę iść jak debil, jeśli chodzi o to żeby zejść. Tylko zejść. Bezsensowne ozdobniki.

Na szyi zadyndał mi złoty łańcuch. Partner dał mi traki krótki i gruby. Z dwoma krzyżami. Dziwne to było, ale nie komentowałam. Były widoczne z daleka jak u amerykańskiego rapera.

Jak zeszliśmy to znowu znaleźliśmy się w tym pokoju. Wreszcie wszyscy stwierdziliśmy że trzeba już iść, bo znowu nie dojdziemy do tego oceanu. Ktoś przysiadł się do mnie i zaczął pokazywać mi karty jak tarota. Miał w ręku dwie. Obrazki były pełne szczegółów, ale daw rzuciły mi się w oczy. Normalnie jak na żywo przy wróżeniu. 

I na jednej to było miasto zawieszone nad miastem, na chmurce. W lewym górnym rogu. „To” pokazało mi palcem i od razu powiedziałam w myślach – Jeruszalem….  A na drugiej znowu w lewym, ale dolnym rogu był orszak. Cztery kobiety szły za piątą. Kobiety, bo specjalnie się przyjrzałam, miały powłóczyste szaty. Szły w prawo.

Karty, to nie była jakaś jakość cyfrowego druku, raczej to wyglądało jak ręczna robota i nie Michała Anioła czy Da Vinci, ale przyjemna i w takich świetlistych pastelowych barwach. Żadnych ceni. I takie jak lubię. Z mocno wybijającym się szczegółem, czyli jak dla mnie idealne ryciny na tarota. Widziałam już podobne grafiki Tu i tu.

„To” się gdzieś ulotniło, a ja powiedziałam że jeszcze do toalety i na ocean. Grzegorz zaczął za mną powtarzać że jeszcze siku i kupę. I znalazłam się w łazience i robię tą kupę i już chce wyjść, a ona się maże i maże. I patrzę gdzie jestem, a ja siedzę w moim domu rodzinnym. Na tym starym sedesie, teraz już strasznie zniszczonym. I taki jest chyba w rzeczywistości, bo nikt tam nie mieszka od kiedy Matka nie żyje. Z lewej była wanna, też taka co obecnie, ale na wpół wyżarta i z kałużą wody na betonie.

I tak patrze i myślę, że to dopiero za jakiś czas i  wreszcie jakoś się wytarłam, ale miałam wrażenie, że to nie jest moja kupa. Szczególnie jak patrzyłam na papier. Normalnie jakbym podcierała czyjąś dupę, czyimiś rękami, patrząc jego oczami.

Wyszłam wreszcie, znalazłam się za stodoła. Prosiłam bratanka żeby zaopiekował się kotem Rakunem jak będziemy nad oceanem. I tak patrze, a po lewej leci Rakun ornym i jest na łańcuchu, a do jego końca ma przywiązaną budę. I myślę co to za głupoty. Bartanak się śmieje, a ja do niego. Nie śmiej się, trzeba go odwiązać, bo się zaczepi i udusi.