Irański Pies – Zapis 879

Sen z 23.02.205

 

Znalazłam się pod wodą. Była Brat i Bratowa. Moje stare mieszkanie przemeblował teraz na warsztat, zeszło trochę w dół, jakby było w podziemiach. Jakaś wodna Istota robiła problemy, więc zanurkowałam w głębiny i zasadziłam taką niebieską fluorescencyjną taśmę. Taśma miała się powielić i zalesić całe hektary dna morskiego. Nie wiem co to było, wyglądała jak żywe, ale głowę miało jak robot z procesorem. Po zasadzeniu tej jednej sztuki musieliśmy uciekać, Istota  broniła swojego terytoriom.

W warsztacie były jeszcze moje komody. W szufladzie znalazłam balową suknie bratowej w lekkim kolorze fioletu przetykaną cekinami. Zrolowałam ją w tobołek i chciałam z nią wyjść. Nie żeby ją ukraść, tylko zabrać do Stalowej Woli na targi i szukać podobnej dla mnie. Ale Brat i bratowa mnie złapali. Bratowa mi wskazał, że po lewej leżą dwie sukienki które dla mnie przerobiła. Jedna też była fioletowa i w kolano, ale jak na piknik na łące, a nie wesele.

Wsiedliśmy do Ayta i pojechaliśmy niby na ten targ, ale zatrzymaliśmy się w Lublinie. Akurat jakaś galeria się zamykała i były wyprzedaże. Ale ona strasznie wyglądała, jak nie z tego czasu. Goła, sczerniała cegła, wysoka jak stara łódzka fabryka. Okna chyba powybijane, albo mi tak światło tylko odbijało. Niby jakieś nazwy tam były, Reserwd i inne. Weszliśmy więc.

W środku Brat od razu się oddzielił, albo nawet nie wszedł. Bratowa zaciągnęła mnie do pierwszego butiku. Kupiła sobie buty. Niby były za 280 zł a kupiła za 37 zł. Piękne były, lśniły jak rybka, ale nie były na nią. Cholewka się na niej mięła. Tak jakby założyła cudze buty, ale nie skomentowałam. I teraz zwróciłam uwagę, że widzę wszędzie kolory „rybki”. Ona coś tam jeszcze grzebała, a ja wyszłam do Holu. Stwierdziłam, że najwyższej się zdzwoniły i poszłam szukać tej sukienki już sama.

Galeria była tylko na wpół otwarta, w większości butików już panowała ciemność. Z jednego wyszedł jakiś influencer i zabrali mnie do środka, bo zgodziła się z nim zapozować.

Posadzili mnie na stołku i Gość powiedział, że zmyje mi makijaż. Roześmiałam się, że wtedy będę wyglądać jak staruszka. Podeszła kobieta i złapała za pasmo moich włosów z lewej i zapytała:

– Co To?

W tym samym momencie wyszedł szef z magazynu.

Opowiedziałam, że to są siwe włosy. Bardzo trudne w pielęgnacji, żeby tak wyglądały.

Dobiegło mnie jak mówi do szefa:

– Wygląda jak diamenty.

Wiedziałam o co jej chodzi. W galeriach mają inne oświetlenie. Widziałam to na żywo ostatnio już jak stałam przy kasie w Medicine i w lustrze moje włosy aż iskrzyły jak posypane brokatem. Kasjerka również nie mogła się na nie napatrzeć.

Skupiłam się na przygotowaniu do zdjęcia, bo czułam że Gość objeżdża mi owal twarzy jakimś pędzlem czy wacikiem. Jak skończyła spojrzałam w lustrze po lewej i powiedziałam.

– O, zostawiałeś mi chociaż makijaż oczu.

Miała tylko oczy, ciemne, głębokie, bez widocznej budowy gałki ocznej. Pewnie przez rzęsy i ciemny cień. Zamalował mi brwi i nos i policzki i usta. Tak, że na pierwszy rzut oka dziwnie to wyglądało, ale jak się znało twarz to umysł momentalnie dostawiał cechy wyglądu z pamięci. Ale trzeba było znać twarz.

Wstałam i wyszłam na hol. Chyba nawet mnie ubrali. Chyba miałam na sobie taką szatę jak wór, ale z jedwabiu, w kolorze beżowym czy kości słoniowej. Lśniącej jak ten szef  butiku.

Znowu jakoś znalazłam się w w tym warsztacie. Zaczęłam sprzątać. Starłam stół z pyłu. Wyciągnęłam takie wiaderko i zaczęłam przekładać jakieś dziwne rzeczy i zobaczyłam zaskrońce. Schowały się żeby przezimować. Maleńkie były, jakby dopiero się wykluły. Jeszcze sprawdzałam czy żywe i chyba tak było. I złapałam takiego starego drapaka i zaczęłam zamiatać. Przyjechali po Miód. Baba rzuciła mi pieniądze w kamienie. Szukałam i nie mogłam znaleźć ale w końcu wygrzebałam jakieś drobniaki. Jak pokazałam jej że znalazłem może ze trzydzieści złoty, to dała mi do tego jeszcze 50 papierową i pojechała. Nie wzięła nawet miodu.

Znalazłam się w samochodzie. Mijaliśmy San. Powiedziałam do Partnera, że jest na sprzedaż, bo zobaczyłam ogłoszenie. Siedziałam za kierownica i musiał przez niego przejechać. Ktoś z lewej chciał nam się wryć, ale Partner który też teraz siedział za kierownicą, a ja jakby w nim, czy na nim przyspieszyła. Zaczęłam jechać tym postem ostro w dół.

Pierwsza była usypana skarpa z barył. Później jakieś słomiane wzmocnienie, a w samym dole nad wodą położone trzy deszczułki, z czego ta z lewej była lekko odchylona. Czyli wystarczyła chwila nieuwagi by koło zjechało i ugrzęzło w błocie. Czułam swoje ręce na rękach Partnera i w chwili jak dojeżdżaliśmy do deszczułek zwolniłam odrobinę chwyt i całkowicie zaufałam Partnerowi. Zwolniłam, by w przypływie zawahania nie szarpnąć w prawo, czy w lewo.  Jak przejechaliśmy deszczułki to znowu wzmocniłam chwyt i docisnęłam razem z Partnerem pedał gazu, bo musieliśmy teraz wyjechać ostro pod górę. Znowu po wzmocnieniu ze słomy, a potem po rozjechanych baryłach.

Wróciłam do zamiatania. Brat zapytał jak spojrzała na mnie:

– W lesie chcesz sprzątać?

Odpowiedziałam, że tak. W rowie rosły takie ozdobne kapustki, identyczne jak u mnie nad stawem. I tak zamiatam i mignął mi Piesio. Mój pies którego pochowałam na żywo miesiąc temu. Z prawej biegał Rapciatek, ten który żyje obecnie. I Tak sprzątam w tym lesie i z lewej podbiegł taki mały kundel i ugryzł mnie w lewą rękę. Miała gruby rękaw, więc nic mi nie zrobił, ale poczułam ściśniecie. Patrzę, a ta, takie nawet ładne, małe, kasztanowe. Miała piękny włos, falowany, jak człowiek, nie jak sierść.

Mówię ” bierz go” do swojego. Ale Rapciaty to najbardziej pokojowy pies na ziemi, a mój obrońca już nie żyje, więc sama zaczęłam gonić tego kundla. Bo gryzł mnie teraz co rusz. Rapciaty nawet się ożywił, ale bardziej jak do zabawy, niż do ataku. Wreszcie złapałam, albo sam się złapał, bo zahaczył zębem o moje obrączki po zmarłych rodzicach, które noszę na żywo. Dzisiaj we śnie również je miałam na sobie. Teraz mnie zabolało, ale obrączki twardo siedziały na palcu, więc nie mógł się uwolnić. Złapałam go obiema rękami i podniosłam do góry. To był Irański pies, miała na szyi ozdobną taśmę która schodziła na dół jak ozdoba od tuniki czy kaftanu. Kolory które dominowały to był turkusowy łączony ze złotym, żółtym i białym. Normalnie jakbym trzymała małego perskiego księcia w rękach. Szczególnie, że kundel miała ten blask we włosach. Były miękkie i lśniące, ale nie jak moje siwe, czy Europejczyków. To była inna rasa, więc dlatego stwierdziłam że Irańczyk.