Trzy świątynie – Zapis 833
Sen z 23.11.2024
Byłam na potoku w mojej miejscowości rodzinnej. Woda wylała i przyszedł jakiś stary szambonurek. Na początku myślałam, że to mój szef, ale później wyglądała jak nieżyjący elektryk. Mój Ojciec się pojawił, i również miała założony niebieski strój samobonurka. Do tego jeszcze zza miedzy przechodził Szarik. Również mój nieżyjący kot. Chudy jak szkapa, ale jak coś mu rzucałam to jadł ze smakiem. U sąsiada stało stado czarnobiałych krów albo baranki. Jakieś to dziwne było. Ze mną siedzieli Bracia. I jeden miała zabezpieczać głównego, a drugi pompować mojemu Ojcu powietrze przez przewód. Zimno było więc Ojciec na początku zmoczył stopy, a później zaczął się tarzać w wodzie, by obniżyć temperaturę. Dopiero po chwili wszedł do włazu pod wodę. Posiedzieliśmy chwile, ja chyba usnęłam, ale wstała i sprawdzałam czy Krzysztof pompuje Ojcu powietrze.
Okazało się że jestem u siebie, w moim obecnym domu na żywo. Drugi koniec włazu jest w miejscu mojego zielnika, koniec tego włazu czy szamba. Patrzę, a bracia, Lucek i Kris wywołują moje pszczoły z ula. Cały rój podniósł się do góry w formie leju. Rozglądam się, a tu nie ma ula, tu stoi tylko jedna ściana. Patrzę na dom, a mój dom nie ma południowej ściany od ogrodu, tylko jest budowana nowa. Te ćwoki układały ją z plastrów i korpusów, a te moje pszczoły po krótkim locie siadały już w nowej lokalizacji czyli w moim domu.
Pokazali mi co zatkało szambo, było to kilka szali i tak. Dwa czarne, długie zimowe Mój i Córki. Moja stara czarna chusta w czerwone róże z Zakopanego i jakieś dwa szaliki chyba córki, bo nie za bardzo skojarzyłam. Najbardziej zdziwiła mnie w róże, bo wiem że wisi w szafie. Tu wyglądała rzeczywiście jakby w rurze spędziła kawał czasu.
Wysiadłam z tego autobusu i znalazłam się w kompleksie kościelnym.
Byłam na wzgórzu, wiem bo raz chciałam zejść, ale zaraz zawróciłam bo ścieżka kończyła się żółtą sypką skarpą. Jakieś to było jak Licheń, chociaż na żywo to nie byłam. Były akacje na placu i samochody, ale momentami widziałam to jak nagrobki czy inne konstrukcje.
Jak Msza była w jednej kaplicy, to siedziałam w przedsionku. Było jasno, w przeciwieństwie do ponurej i zadymionej nawy głównej. Miałam na sobie moje nowe kremowe botki w których obecnie uwielbiam chodzić. Wyszłam wcześniej, bo moja rodzina już wyszła.
I weszłam do następnej świątyni. Ta już była jak w podziemiach i tu pojawiły mi się nogach jakieś człapy. Najpierw wyglądały jak sportowe, ale te nosy dziwnie się wyginały do góry i jakby były plecione, chyba że tak dziwnie sznurowadło szło.
Wysłałam sms do męża, że ma inne buty i nie wiem kiedy mi się podmieniły. I że muszę wrócić do tej wcześniejszej świątyni .
Zaczęłam wychodzić pod górę. Było mrocznie. Przez kamienną bramę widziałam też kawałek cmentarza ale chyba były tam dęby albo wiązy. I jak już opuściłam mury świątyni znowu miałam botki. Stwierdziłam że to Duchy. Że świątynia jest zwyczajnie nawiedzona i to ich sprawka, że mi podmieniają. Stwierdziłam że nie ma czym się przejmować. Moje buty zawsze powinny do mnie po jakimś czasie wrócić.
I znowu weszłam do jakieś świątyni i tu troszeczkę wyglądało to jak w Doylestown w USA. Byłam tam raz na nabożeństwie w maju tego roku, tylko że wtedy siedziałam w prawej nawie, a teraz w lewej i bez rodziny.
Mąż nadal pisał mi smsy. Teraz pytał o Ostrobramskiego. Podobno miałam być u niego na rozmowie o prace, czy coś tam mu obiecałam. Pisał żeby się odciąć, bo zajęła się nim policja. Nie mogłam sobie go skojarzyć. Przez chwile miałam wrażenie że to też Paweł i że jest z Rzeszowa.