Ziemia z kamieni szlachetnych – Zapis 147
Sen z 25.09.2020
Byłam w jakimś kompleksie, byli ludzie, chyba było to związane z pracą. W tłumie stała kobieta z którą najwięcej miałam do czynienia, podniosła sukienkę i zobaczyłam że nie ma majtek. Widziałam jej nagie, bezwłose krocze, ze wszystkimi szczegółami. Później jakoś tak wyszło, że miałam spać z nią w jednym pokoju, ale było jedno łózko.
I chociaż na początku nawet wydawało mi się to kuszące, to jak patrzyłam na nią, nie miałam w ogóle ochoty z nią spać. Wyszłam do toalety. Toaleta była drewniana, a w środku zamiast „dziury” była piękna barokowa komoda. Wyciągnęłam górną szufladę i wysikałam się do niej. Akurat jak to robiłam, ulicą przechodziła orkiestra dęta.
Poszłam w prawo, weszłam na jakąś powierzchnie, która wyglądała jak przezroczysta żywica z zatopionymi kamieniami szlachetnymi. Wszystko lśniło i błyszczało. Zaczęłam biec po tym, na boso, cudownie mi było. Minęłam jakąś hale i kontuar z wyłożonymi na nim jakimiś pierdołkami. To były jakieś kolorowe gadżety, czy kosmetyki czy, coś tam.
Nagle poczułam ból w stopach, ta powierzania była teraz chropowata i z takimi nierównościami, nadal piękna, ale już trzeba było iść powoli, żeby nie zrobić sobie krzywdy. Doszłam do miejsca gdzie stały wielkie czarne worki foliowe, całe wypakowane czymś miękkim. Zrobiłam dziurę i wyciągnęłam takie jedno „coś”, nie mam pojęcia co to mogło być. Nie przyjrzałam się, bo pojawił się facet w garniturze jak prezes i zaczął drzeć gębę na kogoś. Później przyszła niby jego rodzina, wzięli jeden wór i gdzieś poszli. Jego córka miała odkryte plecy, jak w sukni wieczorowej, tylko po bokach trochę pięknej koronki,. Wszyscy ubrani na czarno.