Wycieczka na Węgry i symbol alchemiczny. Zapis 13

Sen z 18.09.2019
Jechałam na Węgry busem z wycieczką, mój ojciec (33/6) marudził i opóźniał wyjazd, w międzyczasie widziałam witryny sklepowe całe zastawione kryształami, w bransoletach, zawieszkach i innych ozdobach, przejrzałam je wszystkie, ale nie znalazłam tego, czego szukałam (barwy, które dominowały na wystawach, to pastele i wszystko błyszczało i skrzyło).
W końcu musiałam skorzystać z toalety i poszłam do jakiegoś banku, potem nie mogłam z niego wyjść, myliłam wyjścia, ale w końcu jakoś wydostałam się z tego budynku i wsiadłam do busa, ojca już nie było w busie, ale jechał z nami mój partner (51/6) i pomyślałam, po co, jak on nie jest z naszej grupy, ale w ogóle się nie odzywał i udawał, że niby go nie ma.
Potem jest scena, że idziemy po jakimś moście z lin zawieszonym nad ziemią i rękami trzeba się trzymać liny zawieszonej u góry i trzeba uważać, przechodzę dwa takie mosty, gęsto zarośnięte drzewami, a na dole błyszczy woda przez listowie (wysokość mostu około 5 m od lustra wody). Na drugim przechodzę jako ostatnia. Na tym moście stał gość brodaty i młody, powiedział do mnie „teraz zobaczysz”, i zaczynam zjeżdżać jak po zjeżdżalni lekko w dół, tylko że jadę tyłem i głową w dół, wiem, że na dole jest woda a ja nie umiem pływać i myślę, czy uderzenie w taflę nie zrobi mi krzywdy, bo przecież mam odsłonięty kark, no bo nogami inaczej rozłożyłaby się energia przy „lądowaniu”, ale jazda jest przyjemna i to, co widzę też (kawałek nieba i korony drzew).

Jak wpadam do wody, to jak w puch, i mogę w tej wodzie oddychać, wiem, bo zanim wypłynęłam na powierzchnię, 2 razy zaczerpnęłam powietrza, wystawiam tylko nos i usta i próbuję pływać, ale śmiesznie to mi idzie, więc wychodzę z tej wody i idę do restauracji.
Osób w restauracji jest może z 30, ale więcej niż w busie, jest gwarno, zupa to lekko różowy krem z krewetkami, mało wyraźny w smaku, ale ok.
Mój partner miał żurek z jajkiem, na drugie było coś dziwnego i chyba nie do końca dostałam to danie, bo jakieś zamieszanie było, do tego dania trzeba było nalać coś do czerwonego kubka, takie coś z koperkiem, a z mojego to się wylało, a na półmiskach było takie coś podłużne, ale deser zjadłam i przymierzałam się do drugiego. Było to jakieś coś z orzechów ziemnych i miało bardzo mało cukru, tyle co w maśle orzechowym.
W ogóle niedosładzany ten deser, tak jak zupa bez soli, wszystko smakowało tak, jak smakuje bez żadnej obróbki kulinarnej, zero przypraw.
W restauracji pomyślałam jeszcze, czy wyrobię się z kasą, no bo mam w portfelu 900 i może mi zabraknąć, ale zaraz się zreflektowałam, że koszty stałe to 300, więc na „ruchome zostaje 600”, a jak mi braknie, to sobie od partnera pożyczę, bo on ma kasę, tak pomyślałam, więcej nie zawracałam sobie głowy finansami na wyjeździe.

Sen z 19.09.2019
Widziałam symbol alchemiczny, trójkąt z poprzeczką, tylko że bokiem, więc równie dobrze mógł symbolizować ziemię, jak i powietrze.

Sen z 21.09.2019
Widziałam mieszkanie z antresolą w remoncie, ktoś mówił, że robi tu mieszkanie dla siebie, widok z aneksu cudowny (drzewo liściaste i wieżyczka starego kościoła), będzie tam szczęśliwy, kiedyś musiała być tu restauracja, bo znalazłam się nagle przy stoliku i czekałam na pieniądze od klienta za danie.
Gość wyciągał jakieś poszarpane i uszkodzone pieniądze, nie chciałam ich przyjąć, bo wiedziałam, że bank wymieni, ale tylko na część ich wartości. Facet był po 60-tce, dosyć zadbany, siwy i taki niby z wyższych sfer, garnitur chyba z lat 50., bo mi się z beatlesami skojarzyło, zaczęłam go ponaglać, to wyłożył 1 dolara, 5 funtów i jakiś azjatycki banknot, też o nominale 1, wszystkie były zielone, otworzył walizkę z brązowej skóry, a tam same jasno zielone pierdoły, kartki, kartoniki, jakieś kółka, gadżety, cuda na kiju dosłownie, i mówi, że powinnam brać te „bony”, a nie pieniądze, ale w końcu zapłacił 210 zł w pln.
Później brałam udział w biegu na 10 km. Była grupa kilku profesjonalnych biegaczy i nas troje amatorów. Biegacze szybko odłączyli się od nas, a ja swoje towarzystwo równie szybko zostawiłam w tyle, tak że biegłam sama, ale po około połowie trasy, gdy wbiegłam w miasto, zgubiłam się, bo trasa nie była oznaczona, po prostu biegłam, wpadłam w jakieś kurniki, trzeba było przeciskać się przez takie przejścia na dole, jak w budzie, przez dwa jeszcze przeszłam, bo były szerokie, ale trzecie tak wąskie, że stwierdziłam, że mam w nosie i rozglądnęłam się wokół, były ściany, ale też wyszłam przez jedną z nich i znowu biegłam.
W międzyczasie wzięłam prysznic.
Jak biegłam i byłam już gdzieś na 8 km, to widziałam się przez moment w witrynie sklepowej, byłam szczupła i ubrana na czarno, w obcisły strój dla biegaczy i fantastycznie mi się biegło, zero zmęczenia, lekko i niesamowicie długie kroki robiłam (to akurat widziałam w odbiciu) i pomyślałam, że przecież ja to wygram jeszcze, no ale nie znałam trasy. Nagle pojawiły się dwa żule z lasu (to te same amerykańskie lumpy z Ameryki) i mówią, że za nimi jest ten stadion i żeby tam biec, ale ja już machnęłam ręką na ten wyścig i pobiegłam do domu.
Znowu szłam pod prysznic i ktoś zrobił mi zdjęcie przez uchylone drzwi jak się rozbierałam, złapał mnie z jedną odsłoniętą piersią, wkurzyłam się i zawstydziłam, ale od razu pomyślałam, że wcale nie musiał zrobić dobrego zdjęcia, może być zamazane, to był jeden z fotoreporterów, którzy stali przy trasie i dokumentowali bieg. Nagrodą w zawodach było 10 tysięcy.