Studnia – Zapis 287

Sen z 19.09.2021

 

Byłam w domu rodzinnym.

Za ogrodzeniem była studnia, i niby było to tak, jakby u mnie za ogrodzeniem, w miejscu gdzie teraz mieszkam. Dwa kilometry dalej jest studnia gdzie lata temu były objawienia ( FAKT) i jakoś mi to wszystko się nałożyło na ten obraz.

Chyba Ojciec zaczął coś tam do niej zaglądać, więc też podeszłam. Razem wyciągnęliśmy olbrzymi plaster razem z deskami, który zrobiły pszczoły i szerszenie.

Nagle patrzę!!!  Zakwitła chyba czereśnia, albo jabłoń i mówię do Ojca, że szerszenie to zrobiły, bo pora już jesienna, a kwiatów za dużo na kwitnienie wtórne. Ale patrzę, a tu wszędzie dookoła kwitną na biało drzewa owocowe. Z plastra zaczęły schodzić jakieś małe złote robaczki czy co. Nagle te szerszenie podniosły tą konstrukcje i zaczęły z nią latać. Wzniosły się na kilkanaście metrów i latały z tą pełną ramą.

Chciałam zobaczyć gdzie lecą, chodziłam za nim i patrzyłam. Zawołałam Ojca i nagle to wszystko spadło obok mnie. O mało mnie nie zabiło. Ale przynajmniej nie widziałam już szerszeni. W plastrze były teraz kiełbasy suszone na miodzie. Wyciągnęłam i zaczęłam jeść.

Nadziwić się nie mogłam jakie to dobre było i jak dobrze zakonserwowane. Jadłam i czułam że „nie ruszyły” w tym modzie żadne niepożądane procesy gnilne czy fermentacyjne. Część kiełbasy była bardziej miodna, a część bardziej mięsno-dymna. Specjalnie skupiałam się na smakach i nutach, bo wiedziałam że to leżało w studni lata i chciałam sprawdzić czy się tym nie zatruje. Ale było idealnie „czyste”.

Znalazłam się w szpitalu. Poszłam wysikać się do pokoju jakiegoś faceta. Brudno tam było i muszla z szeroką krawędzią jak kwadratowa studnia, więc wzięłam jego biały ręcznik kąpielowy i podłożyłam żeby nie dotknąć obcego moczu. Po wszystkim powiesiłam obok prysznica. I już myślałam, że pewnie nie zauważy, ale na ręczniku były czerwone przetarcia jak szminką. Chciałam to zetrzeć, ale było tego strasznie dużo, więc się szybko ulotniłam. Niestety zobaczył mnie Marek, stąd jakiś Świadek był.

Wsiadłam do samochodu i gdzieś tam pojechałam. Z przodu usiało nas aż trzy osoby.  Później byłam w polu, znowu szłam z jakimś Karłem. Nieśliśmy jakiś worek z prezentem dla kogoś,. Oboje trzymaliśmy za uszy, bo był ciężki jak cholera.

Mówię do Karła:  Pokaż co tam takie ciężkie!!! Wyciągnął mi takie coś z ołowiu, dziwne długie i gładkie w krawędziach.