Sen z 15.06.2020
Byłam na rynku w K., były jakieś pokazy, młodzi skejterzy pokazywali ćwiczenia z aerodynamikami, jak wjechać po spirali, do góry, rowerem, bez użycia siły. Piękny słoneczny dzień, szli młodzi ludzie, nieśli winogrono na takich dwóch deskach, ciemne i białe deserowe, poprosiłam, żeby dali mi spróbować białego, jedną kulkę, bo smak tego ciemnego znałam. Winogrona były zapakowane w długi rękaw foliowy i dodatkowo w małych woreczkach. Wydmuchałam nos i podałam białą chusteczkę chłopakowi, bo jakiś Robert też miał katar, ale wyrzucił tą moją zasmarkaną, a wyciągnął swoją. Miałam w woreczku borówki. Dorota strasznie chciała kupić dla swojego sparaliżowanego ojca. Powiedziałam, że 30 zł za pół woreczka i kupiła cały, dała mi pieniądze, a jak rozwinęłam okazało się, że 70 zł, ale nie zwracałam jej już dychy.
Pojechałam na szkolenie, ale zasnęłam na sali, bo nic nie pamiętałam z niego, obudziłam się, jak już wszyscy wychodzili, nawet zapytałam, czy nie było słychać, jak chrapię tam z tyłu. Tłumaczyłam, że prosto na to szkolenie przyjechałam z Krakowa, z innego szkolenia, na którym też chyba spałam, bo go nie pamiętam za bardzo. Musiałam wyjechać z domu o 4 rano i całą noc nie spałam.
Byliśmy w jakimś pokoju, już po szkoleniu, swobodnie siedzimy, w pokoju była jasna meblościanka, z takiego lakierowanego drzewa, że wyglądało jak złotawe i właściciel, ten co powadził to szkolenie, też tam był. Ja podeszłam do niej i mówię, że mogę ją sprawdzić, ale nie wzięłam kart ze sobą, mówię, że bez nich musiałabym być „super”, ale poprawiłam na „hiper-intuicyjna”, podchodzę do regalu i dotykam i czuje wstrząsy i wibracje w ciele i mówię, że to trzeba wyrzucić, bo tam Coś jest. Wzięłam z półki taką kolorową, przezroczystą saszetkę z kulistymi wypustkami do ręki i złapałam z jednej strony, a gość z drugiej i zaczęły się „odloty”, mnie i jego odchyliło aż do tyłu, przechodziły mnie fale prądów i jego chyba też, bo miał wyraz twarzy jak w ekstazie. Jak puścił tą saszetkę, to pytam, czy „on” pływał? Gość potwierdził, że tak, odłożyłam ją i mówię, że powinien się tej szafy pozbyć i kupić sobie nowy regał, już za 500 zł, zostawić tylko potrzebne rzeczy i resztę wywalić na śmietnik. Patrzył na mnie wtedy tak dziwnie. Nagle jego matka weszła do tej szafy i tyle, nie ma jej, ja patrzę na dół, bo tam były takie szklane elementy, i myślę, „jak ona się tam mieści? Gdzie ona się podziała?” Siedzieliśmy na skraju łóżka, meblościankę miałam przed sobą, a po lewej okno, gość powiedział, żeby je zamknąć, wstałam i zamykam na taki staroświecki skobelek, okno było brudne, ale widok za oknem boski, wielka góra, cała obsypana małymi białymi domkami z czerwonymi dachami i dużo drzew, akurat korony kwitły na biało. Ustawiam się z telefonem, ale coś mnie dźgnęło w prawe oko, jakiś liść kwiatka, odsunęłam go i ustawiam się znowu. Patrzę, a na zewnątrz ciemno, nie zrobiłam tego zdjęcia. Odwracam się, mówię, „Wiecie co? ale tu się szybko robi zmierzch” i chciałam usiąść na tym łóżku z powrotem obok tego gościa, ale tak jakoś się położyłam, później przekręciłam, że z koszulki wypadła mi jedna pierś na wierzch (koszulki, w której dzisiaj spałam). Odwracam się, a dwie moje koleżanki się śmieją z tego, szczerzą szeroko zęby (uśmiech nie doszedł do oczu) i jedna miała nawet zepsutą chyba dwójkę, bo miała taką czarna obwódkę u góry na zębie. Pomyślałam, porąbane.