Pumy – Zapis 785

Sen z 14.08.2024

 

Byłam na wyjeździe z Córką. Zatrzymałyśmy się chyba w Warszawie na stacji kolejowej albo przed. Ja poszłam do Agato- Marysi chyba na mieszkanie. Jakoś mi die te dwie osoby na siebie nałożyły i zmiksowały. Rozmawiałyśmy luźno i sprawdzałam cały czas e-podróżnika. Mieszkania już nie pamiętam i tego co tam się działo. Agato-Marysia dało mi buty. Tak mi się wydaje, że to od niej. Założyłam je na stopy. To były białe buty pumy z napisem i z trzema brzoskwiniowymi przeszyciami na zewnątrz. Jakąś dziwną miały tą podeszew, jak buty trekkingowe. Dosyć szeroką na palcach, że chwilami przypominały mi męskie. I tak patrzę na nie, a paski napisy mam od wewnątrz. Tak jakby m założyła je na lewo .

Ściągnęłam i przełożyłam. Dziwne to było. Na stacji zobaczyłam moje koty. Znowu kocice się wykociły pod posadzką stacji kolejowej. Kocięta były maleńkie jak palec u ręki. Kilka rudych, kilka czarnych. I tak patrzę, coś Tam leży jeszcze głęboko. Oderwałam kawałek posadzki i w samym kącie leży ogromny kocur i też wykocił kocięta. No to już było jakieś porąbane. Chciałam go przegonić, ale jak zobaczyłam jak liże swoje młode wycofałam się z tego kociodołka.

Znalazłam się w autobusie. Moja Córka przyszła z jakaś wielką jasną walizą. Walizka sięgała mi do piersi, ale była na kółkach więc ciężaru nie czułam. Na wierzchu była podpisana jakimś imieniem na „S” chyba. Wkurzyłam się, pytam – Co to jest ? A on mi mówi, że stała to wzięła. Ja do niej, a gdzie nasze bagaże ? – Ona że na stacji…

Zezłościło mnie to, że nasze, z moimi rzeczami zostawiła, a zabrała jakiś tobół jakiemuś Babsku. Tak jakby mi się chciało dźwigać szafę trzydrzwiową ze sobą. Kazałam jej to odnieś. Znalazłyśmy się w autobusie. Ludzie kupowali bilety, a my już siedziałyśmy z tym tobołem. Znowu patrzę na Pumy, a te w obiciu lustrzanym na nogach. Już mnie to zaczęło drażnić. Zdjęłam i założyłam prawy na prawą, lewy na lewą. Nie mogłam zrozumieć dlaczego mi te buty cały czas odwraca.

Chciałam wyjść i iść na stacje, ale kierowca ruszył z impetem. Wjechał w las z wysokimi zboczami porośniętymi młodą sosną. Z prawej ruszyła brudna woda. Zablokowało przed nami drogę właśnie równo ułożonym ściętym drzewem jak na sprzedaż. Ale kierowca jechał jak oszalały, wysoko rozbryzgując rwącą wodę. Widocznie miał wprawę kierowy rajdowego. Mijał wszystkie przeszkody po drodze.

I znalazłam się w miejscowości rodzinnej, w dolinie Przywry. Zaczęłam wchodzić po pionowej ścianie na górę na most. Z lewej towarzyszył mi Rapciaty, mój domowy pies. Ściana była porośnięta jakąś rośliną. Miałam chyba jakieś skarpety i laczki, ale stwierdziłam że ściągnę, by przyczepność była lepsza.  Jak zaczęłam wchodzić ściana jakby się pochyliła, tak jakby pion był złudzeniem optycznym. I jak się odwróciłam żeby zobaczyć gdzie jest pies, to znowu widziałam ją jako pion. Pies stał niepewny, ale zawołałam go żeby się nie bał. Ruszył w susach na górę i razem weszliśmy. On wskoczył, ja wciągnęłam się na moich stalowych ramionach..

Na skraju mostu leżały monety. Zaczęłam je wszystkie zbierałam, wciąż w pozycji półwiszącej. Były tam piątki, dwójki, złotówki i drobniaki. Zbierałam, bo kros się zbliżał i chciałam mieć wszystko w kieszenie jak dotrze do mnie.