Pies się do mnie śmieje – Zapis 93

Sen z 19.05.2020

Byłam na wycieczce na Węgrzech z przyjaciółmi, wodę przy barze kupowałam dwa razy, powiedziałam do ekspedientek chyba ze trzy razy  „water”, ale patrzyły na mnie dziwnie i nic nie rozumiały, w końcu przyszła jakaś i zaczęła do mnie mówić po polsku. Na wycieczce nie miałam piżamki, a wszyscy nocowaliśmy na takiej ogromnej sali i obawiałam się, że mnie ktoś wykorzysta jak będę bez niej spać.

Potem byłam  w pracy i widziałam kolegę w samych bokserkach, on miał koszulkę/piżamkę, bo kupił żonie, przykładałam ją do siebie, żeby zobaczyć czy fajna i czy też kupić sobie.

Sen z 20.05.2020

Gotowałam w restauracji (u swojego byłego szefa, nie pracuje u niego 10 lat, w lokalu o cechach, w którym pracowałam 22 lata temu), przygotowywałam dania pokazowe, jako trzeci wykonawca.

Była to: zabielana zupa pomidorowa, królik i karkówka. Szef siedział na piętrze z moim partnerem i innymi gośćmi, zaniosłam dania do degustacji i po jakimś czasie idę na górę. Myślałam że wszystko zjedli, ale dania były tylko spróbowane, zaczęłam to zbierać i smakuję co jest nie tak. Pomidorowa miała już tknięty ryż, uwodniony. Królik był łykowaty, karkówka w miarę, bo była karmelizowana w miodzie, ale był jeden główny feler, nie dałam soli, soli w produktach było tyle, ile jest w naturze. Pomyślałam, że  dlatego nie zjedli i zaczęłam już kombinować, że przecież można było dosolić, bo pieprz i sól podałam, że dania dla dzieci, ale i tak tam było trochę mojej winy, bo dania były „przeciągnięte”, byłyby lepsze, gdybym wydała je w punkt.

Znalazłam się na wiejskiej drodze, szukałam wjazdu do takiego jednego domu, zobaczyłam stary przystanek, schowałam do niego mój rower, minęłam dwie baby na ulicy, czytały gazetę. Mówiły że jest dwa tysiące ogłoszeń o pracę, zapytałam ile???  One, że tysiące, ja do nich, że muszę kupić tą gazetę, może coś znajdę ciekawego. Weszłam w boczną drogę, bo znalazłam tą, o którą mi chodziło. Doszłam do gospodarstwa, wyszedł mi na spotkanie maleńki kotek z myszką w pyszczku. I uśmiechał się do mnie. Byłam boso, przeszłam wąskim przejściem, za takim starym wychodkiem przy płocie, na podwórko, na którym mój partner rozmawiał z tym moim szefem i powiedziałam mu że już jedziemy. Idę z powrotem, patrzę, a tu piesek czarno-biały i też się do mnie śmieje, pyszczek był ułożony jak ludzkie usta w uśmiechu i te oczy, oczy zwierząt błyszczały jak ludziom, kiedy się śmieją lub są zakochani. Zrobiło mi się przyjemnie i zaczęłam biec, miałam na sobie sukienkę, która lśniła jak jedwab albo satynowa koszulka do spania, w takiej „sukience” zobaczyłam pierwszy raz Sandrę, do tego futerko, byłam szczupła, a szczególnie nogi, bo patrzyłam na nie, jak biegłam po zaoranym polu, mega przyjemne odczucie. Tak biegłam, że wbiegłam na taką usypaną skarpę z roślinami które wytwarzały dziwny kleisty sok, który później zamieniał się w pajęczynę. Zaczęłam z niej schodzić i minęłam matkę z dzieckiem. Ona zaczęła mówić, że ktoś już miał przez tą roślinę kłopoty, i właściciel tego miejsca płacił odszkodowanie, a ja sobie myślałam, o co robili aferę, miałam wszystkie palce u rąk w tej pajęczynie, ale jak się ją zrolowało, to dobrze schodziła i nie było śladu po niej.

Znowu widziałam padające białe płatki, ścierałam sobie pięty i to leciało przez gałęzie i wyglądało jak śnieg.