Mafija – Zapis 904
Sen z 01.05.2025
Byłam w pracy, ale w biurze które doszczętnie spłonęło w 2020. Zagracone było i jakoś dziwnie rozmieszone. Wyłączyli prąd, dziwnie to zrobili, bo miało być w dzień, a energii brakło niby w nocy. Wyszłam więc ze swojego pokoju i na korytarzu zobaczyłam że jest światło. Zapytałam kierownika, ale nie czekałam na odpowiedź. Kierownik założył taką małą diodę, dawałam tyle światła co żarówka. Na stoliku przy drzwiach leżał wielki lukrowany pączek. Przekrojony na pół. Mucha siedziała na konfiturze i maczała w niej odnóża i aparat gębowy. Obrzydliwe to było. Jakiś mały chłopiec złapała tą polówkę i zaczął jeść. Mi też dali pączka, ale w foli spożywczej. Wzięłam.
Przyszły jakieś kobiety, jedna miałam na sobie piękną kwiatową kurtkę podobną do mojej. Przyciągnęłam ją do siebie i zaczęłam szukać logo firmy OKKE na kieszonce, ale była inna nazwa. Zaczęłam się przyglądać. Rzeczywiście szwy były niechluje, materiał kiepski, detale niestaranne, bo mimo że wzór piękny, dziadowskie wykończenie. Powiedziałam:
– Myślałam że to OKEE
Inna odpowiedziała: W OKEE to chodzi Korzepa.
Znalazłam się w USA. Partner podrasowała mi telefon. Jak chciałam zrobić sobie zdjęcie, to zobaczyłam że mam tak ustawionego zumma że ściąga jak luneta. Z kilku kilometrów chyba. Dodatkowo zachowywał ostrość. jakiś mały biały puszysty piesek zaczął się kręcić. Zabawny i przyjacielski zaczepiał mnie jak do zabawy.
Anna zabrała mnie do kościoła. Ja już tu byłam, ale inaczej to wyglądało niż wtedy w Newarku. Drzwi świątyni odpadały od okuć, a wznoszące się mury dookoła odbierały resztę światła. Zobaczyłam przed sobą takie ciekawe budowle i chciałam tam iść, ale Anna powiedziała że nie możemy, bo tam jest Mafija i weszłyśmy do świątyni. Anna z dzieckiem udała się po wodę, a ja przeszłam bardziej na przód, by wszystko widzieć.
Zaczęłam się rozglądać, wszyscy mieli ubrania w kwiaty, dzięki Bogu ja też, więc nie wyróżniałam się z tłumu. Anna to już w ogóle. Ona zawsze wyglądała jak cyganka dodatkowo dzisiaj jak wtedy gdy miałam 16 lat i bez makijażu. Dziewicza i niewinna, więc szansy że ktoś się do nas przyczepi było znikome.
I jakoś mi ołtarz się rozpłyną….. przed sobą miałam trawę, nierówną, niekoszoną na nierównym terenie. Nad sobą i dookoła mur, ale bez ozdób i malowideł tylko stary kamienny mur, wysoki na 15 metrów. Prowadzący chodził po tej trawie i coś mówił, a a ja miała wrażenie że to grobowiec. I podniosłam się, bo przyszłam Anna, bo zaczęło się robić dziwnie. Ludzie zaczęli się zbierać na przodzie i było coraz ciaśniej. Przeszłyśmy na tyły świątynio. I wyszłyśmy w domku jak dla lalek. Anna zostawiłam tu swoje dziecko w tym kolorowym przedszkolu i gdzieś poszłam. Ja miałam na nią poczekać, ale tu było pięknie nawet sufi był tęczowy, zaczęłam robić zdjęcia, bo jak wrócę do Polski chciałam pokazać kilka pomysłów do odwzorowania.
Anny nie mogłam znaleźć, to wyszłam się przejść. Widoki jak w USA. Ta uporządkowana zieleń i szerokie alejki. Jakieś dzieci zaczęły mi towarzyszyć. Byłam na „tak”, bo czas szybciej upływał. Była bliskość oceanu, bo weszłam na taki nasyp i zaczęłam w nim grzebać, bo pokazały się super kamienie, tylko że cześć to jeszcze były wyrzucone skorupiaki i rozsypywały się w dłoni. Nawet ten biały pies znowu podleciał i zabrał mi z ręki jakiegoś kraba. Ale szłam do przodu i sprawdzałam po kolei. Pomyślałam, że nie więcej niż kilogram, bo znowu napcham kamorów jak ostatnio i będę musiałam zakładać po trzy koszulki na siebie żeby wszystko przewieść samolotem.
I tak zbieram i znalazłam takie zielone, ale nie malachit, ale bardziej szmaragdy. Takie wygładzone jak kamyki rzeczne. I szukam dalej i są następne i też zielone ciemniejsze i i doszłam do takich jak topazy czy akwamaryny czysto błękitnych. Ale to było złudzenie, bo jak je wyciągnęłam spod ziemi robiły się przezroczyste jak diamenty, ale pod skarpą błękitne, musiało coś tam być że tak rozszczepiało światło. Przy ostaniach kamieniach było najwięcej brudu, ale to nic, wszystko sobie ładnie oczyszczę.
Podniosłam się i patrzę, a to wygląda jak pod fundament, bo obrys wyraźny i zachodził do takiego lasu. I poszłam tam z dzieckiem i zobaczyłam że jest szczelina, a ze środka mignęło mi ametystowe światło. Wyglądało to jak skała cała w skrystalizowanym ametyście i dołem płynęła rwąca rzeka, bo na brzegu leżały dłuuugie srebrne ryby. Szarpnęłam małego do tyłu żeby mi nie wpadł. Bo tam były też chyba wielkie ryby i zobaczyłam kaczki. Jedne zwykłe, ale drugie czarne jak węgiel i tak myślę co ta za kaczka, ale teraz wiem że to były kormorany. Widziałam je New jersey jak byłam rok temu na żywo. Pływały przy ametystowej krawędzi.