Karmicielka – Zapis 462
Sen z 12.11.2022
Gdzieś to byłam, na wzgórzu, gdzieniegdzie były drzewa. Topografia przypominała mi znajome wzgórze kościelne, szczególnie jej nachylenie i drogę wiodąca w dół z widokiem po prawej. Było nas więcej osób, ale nie wiem teraz już o co chodziło. Weszliśmy do jakiegoś, dziwnego miejsca i niby można było jechać ciemną, chyba drewnianą windą, ale córka skręciła lewo, więc też poszłam za nią.
I w sumie zapamiętałam tylko dobrze to:
Jakiś stary policjant, taki mi się wydaje, w płaszczu, prosił o mleko. Wyciągnęłam lewą pierś i złapałam podnosząc lekko do góry. Mleko trysnęło jak z fontanny i całą mnie opryskało, bo odbiło się od ściany i od ziemi. Niby Gość coś mi podał, ale nie widziałam czy do czegokolwiek łapałam to mleko, bo w tym momencie poczułam ból w prawej.
Spojrzałam na nią, zaczynała nabrzmiewać, coraz mocniej czułam jak napływ mleka dosłownie rozsadza mi gruczoł. Wreszcie puściło i strumień zaczął wartko płynąć. Stałam z tymi piersiami na wierzchu i patrzyłam na nie, nawet nie wiem co się dookoła działo. Szczególnie że z prawej strumień zmieniał barwę i mogę przysiądź że momentami leciał miód. Wiem, bo na żywo, na wiosnę ściągaliśmy pierwszy miód z pasieki i to miało identyczną barwę.
Co najdziwniejsze, nauczona doświadczeniem matki karmiącej, myślałam że mleko po chwili zwolni i przestanie płynąć. Ale nie, moje piersi były tak pełne, ze mogłam wykarmić wszystkich dookoła. Dobre było to że przynajmniej przestały boleć i mleko swobodnie sobie płynęło.