Bluszcz w stodole – Zapis 397

Sen z 28.05.2022

 

Byłam w domu rodzinnym, ale jednoczesne nałożył mi się plac kościelny, trochę mój parafialny, a trochę wszystkie ogrody przykościelne jakie pamiętam. Wyjątkowo zbudowany widok.

Mój Ojciec umarł, bo pomyślałam że do Matki teraz będę częściej przyjeżdżać, ale chodził, bo przyjechał do niego Poseł. Dziwnie wyglądał. Miał białą długa tunikę, był szczupły i wysoki, długie siwe włosy aż do pasa i zaschniętą twarz jak mumia. I najlepsze miał wianek we włosach z białych kwiatów i piór!!

Moich piór, bo później ten wianek jechał na takim małym wózku i jak stałam Ojcem i posłem to zaczęłam się przyglądać. Miał moje pióra z mojego pokoju i dodatkowo pawie, takich nie mam. Powiedziałam Ojcu żeby ich nie zgubił, bo są mi potrzebne ( mam robić z nich kołnierz jak płaszcz). Poseł poszedł do biura jak w kościele, widziałam to stojąc przy oczku wodnym. Staw był zamarznięty, bo stało na nim dziecko w kombinezonie, Poseł musiał włączyć pewnie ogrzewanie.

Weszłam do stoły pomóc Bratowej i bratankowi. Ściągali siano z taczek. Ale robili takie dziwne klocki z niego. Nie umiałam, to tylko patrzyłam. Zaczęłam to siano układać przy krawędzi, ale Bratanek który był kobietą ?? wziął taką starą wytartą miotłę i zaczął oczyszczać na posadzce kwadrat. Mówiła że jej babcia zawsze tak przygotowywała miejsce pod te klocki.

Zobaczyłam że w stodole stoją dwa bluszcze. Mogły mieć i kilkaset lat albo więcej. Przerastały całe siano teraz to zobaczyłam. Wyjrzałam na zewnątrz. Bluszcz rósł aż do nieba. Wróciła do stodoły. Patrzyłam na nie i mówiłam do kobiet że nigdy go nie widziała tutaj i jakoś tak podeszłam do jednego i kopnęłam w pień. Pnie były przymurowane zaprawą do posadzki. One tu nie wyrosły tylko ktoś to tu przyniósł i zamontował na szybko.

I teraz nie wiem …… czy to dla mnie była ta scenografia czy ????

Kobiety się zmieszały trochę, a ja wyszłam

Znalazłam się u siebie w domu, ale inaczej to wyglądało. Kierunki znowu się odwróciły. Północ była na południu. Z kuchni wychodziły drzwi na południe. Prosto na korytarz jakiejś szkoły, wyglądało to jak liceum albo gimnazjum.

Na tym korytarzy była taka żółta skrzynka z jakimś obrazkiem i otworkami na dole. Pieniążki przez nie wypadały. Dwójki i złotówki, bo takie leżały też na posadzce. Zawołałam Córce żeby jej to pokazać, ale chyba poszła w głąb tej szkoły. Ja zaczęłam to czyścić jakąś ścierką. Nauczycielka powiedziała że jest mi wdzięczna.

Jak nikogo nie było to wytrzepałam z tej skrzynki garść monet i schowałam do kieszeni. Zostawiła parę na „rozmnóżek” .

Obok na ścianie po prawej zobaczyłam teraz szklaną gablotę. Cała była w kurzu i wy odbijanych paluchach, też zaczęłam to czyścić. Wróciłam do mieszkania po ścierkę do polerowania. Zobaczyłam, że jest bałagan. Poprosiłam Córkę żeby ogarnęła tą kuchnie, bo jest wywiadówka i matki uczniów zaglądają nam do domu. Jak zaglądnęłam drugi raz w mieszkaniu była tyko wielka kanapa ustawiona po kwadracie a na podłodze ułożony wzór z moich kart jak labirynt, czy geometria i gdzieniegdzie prztykany białymi kwiatami. Cudownie to wyglądało, podziękowałam Córce szczęśliwa. Wróciłam na korytarz czyścic. Dzieci kleiły się do mnie, ale przegoniłam je na lekcje. Jakaś matka zapytała mnie czy farbuje włosy. Odpowiedziałam że nie, nie farbuje już od paru lat. Siwe są moje.