Znalezisko w Rzeszowie – Zapis 134
Sen z 25.08.2020
Byłam w Rzeszowie, stałam przy drodze wylotowej, czas w jakim się znalazłam, to były lata 80′. Weszliśmy z Krzysztofem w taką boczną, nieoznaczoną, jednokierunkową drogę, odbijała od głównej w prawo. Po prawej był skwer, widziałam jakieś stare fundamenty i jasną skałę porośniętą niekoszoną trawą. Te pozostałości były na wzniesieniu, bo jak wchodziłam na nie, to z góry widziałam rząd kamienic po lewej i drogę.
W miejscu fundamentów pojawił się drewniany dwór przed nami i weszliśmy do środka.
Opiekowała się nim staruszka. Zapaliłam światło, w pokoju był chyba stary telewizor i jakieś dwie stare książki na nim, w miękkich okładkach. Krzysiek na coś mi zwracał uwagę, ale ja obie przeglądałam. W środku były jakieś stare fotografie.
Krzysiek znowu zaczął coś mi pokazać. Na „wysokości” był słój z piaskiem, albo skarpa skostniałej ziemi, a w niej coś co wyglądało jak odłamki Mołdawitu,( noszę go na szyi, więc znam jego strukturę), tylko że we wszystkich kolorach. Tak, jakbym widziała rubiny, topazy, turmalin arbuzowy i inne. Zaczęłam to wyciągać z ziemi i pakować do kieszeni. Krzysiek jeszcze pokazywał na poszczególne odłamki palcem. Już wychodziliśmy, bo w sumie to jakoś nieswojo tam się czułam i chciałam zgasić światło, ale nie mogliśmy znaleźć wyłącznika, więc zostawiliśmy zapalone.
Wyszliśmy z dworu. Na wprost, po drugiej stronie był zwykły, też drewniany dom, może osiemnastowieczny.
Przed nim stała ta stara kobieta. Zapytała: No i jak ??? Udało się ??? Odpowiedzieliśmy jej, że jeszcze wrócimy…
W drugim śnie, byłam za barem. Dziewczyny miały jakieś rozłożone ozdoby świąteczne na kontuarze, jak sieć. Tylko, że tam cały czas się woda lała i zrobiło sie zwarcie. Zobaczyłam jak impuls elektryczny idzie siecią, od żarówki do żarówki.
Stwierdziłam, że odłączę te lampki. Schyliłam się do szafki i wyciągnęłam dużą czerwoną wtyczkę, zobaczyłam, że jeszcze Lucyna idzie wyłączyć zasilenie na „głównym”, żeby mnie przypadkiem prąd nie pierdyknął. Nie wiedziałam że taka pomocna 😉 Ściągnęłam tą sieć.
Przy barze siedział klient, zamówił piwo Leżajsk z niebiesko-srebrną etykietą. Pojawił się drugi i poprosił o żołądkową gorzką. Nie mogłam go usłyszeć, miałam wrażenie, że mówi do mnie jak przez długą, papierową tubę. Zajrzałam do lodówki – burdel. Ktoś zostawił tam niedojedzone danie z pieczonym kurczakiem. Poprosiłam Małgorzatę, by przyniosła mi z kuchni 8-mkę pomarańczy do tej żołądkowej. (świetnie wyglądała swoja drogą, w rzeczywistości to zaniedbana, stara baba).
Gośka nie dość, że przyniosła 8-mkę cytryny, to jeszcze w łapie….ręce mi opadły.
Mówię do niej: Przynieś pomarańcze, na białym talerzyku!!!