Powódź i pluszowy lew – Zapis 131

Sen z 19.08.2020

 

Była straszna powódź, zalało cały Rzeszów. Siedziałam u Marzeny w pokoju i patrzyłam przez okno, jak woda podchodzi coraz bliżej. Po chwili nie było już widać skrawka ziemi, tylko woda i woda.

Moja córka miała oceniony zeszyt z języka angielskiego, to znaczy widziałam słowa po polsku, ale to był angielski. Na każdej kartce były poprawki czerwonym długopisem, finalnie miała ocenę 3,8. Te punkty były jakoś dziwnie liczone, dużo było w zeszycie tych podliczeń, ogólnie, chyba można było zdobyć 25.

Marzena coś opowiadała o bratu, że alkoholik, brudas i śmierdzi, ale teraz ma „ostrą sprzątaczkę” i że jest z nim lepiej.

Znalazłam się w samochodzie, miałam wrócić do domu. Ojciec prowadził, a ja siedziałam z tyłu, ktoś tam jeszcze z nami podróżował. Nie mieliśmy GPS, bo czas w jakim byliśmy, to lata 80′, Powiedziałam żeby korzystać z mapy. Widzę że jedziemy polną drogą. Wystawiłam głowę za okno i zobaczyłam kilka aut za nami. Ojciec sobie umyślał, że będzie wyprzedzał jakiegoś malucha i gazuje tym naszym autem po tych koleinach z błotem. Myślałam że utkniemy, ale przejechał.

 

Znalazłam się przy przydrożnym rowie, płynęła nim woda popowodziowa. Zobaczyłam w nim ogromnego pluszowego lwa i i jakiegoś pieska obok, komuś woda to zabrała, płynęło to razem z innymi śmieciami.

 

Znalazłam się w restauracji. W sumie chyba na chwilę, żeby pomóc w obsłudze gości. Chciałam podać sztućce do stolika, ale były brudne, oblepione czymś tłustym i zaschniętym. Zaczęłam polerować, polerowałam tak długo, aż zrobiły się lśniące. Jak zobaczyłam Marysię, wyciągnęłam wszystkie brudne noże i widelce zza baru i kazałam jej to wyczyścić. Kucharki śmiały się z tego, że Maryśce się oberwało.

Wzięłam bloczek kelnerski i poszłam na sale po zamówienia. Żeby wejść na górną antresole, musiałam przejść między dwiema starymi kobietami, było tak ciasno, że tacę niosłam na jednej ręce i nad głową. Spojrzały na mnie z podziwem i też trochę się podśmiewały, że tą obsługę poprzestawiałam na „staro”( czyli na zwyczaje, jakie panowały za czasów mojej pracy, w tym miejscu)

Na antresoli były trzy stoliki, jeden pusty, a dwa złączone. Siedziały przy nim nauczycielki z podstawówki ( nie mojej). Popatrzyły na mnie, zdziwione….. że obsługujący się zmienił, ale znały mnie. Pracowałam tam 9 lat temu. Zapytałam co podać, wreszcie jedna zamówiła piwo „turystyczne”. Zapisałam i udałam się na otwarty taras, po następne zamówienia.