Pistolecik – Zapis 961
Sen z 04.10.2025
Byłam w bibliotece na górze w miejscowości rodzinnej. Organizowano jakąś wystawę. Chyba słyszałam w tle rozmowy o eksponatach. Ktoś na przykład powiedział ile kosztował ten pistolecik. Rozmówca odparł 7 tysięcy. I dalej ktoś mówił, że to dużo, że rozumie jakby z tego można było zabić, a to przecież zwykły korkowiec. I przyszedł Dariusz z żona i dał mi naszyjnik dopięty do czarnej koronkowej bluzki. Chyba po to by pokazać jak wygląda. Powiesiłam więc na sztaludze która robiła za gablotę.
I przyszła para staruszków Dziad i Baba i Oni od razu wiedzieli z czego to jest, chociaż złoto było spatynowane, a diamenty zaszłe osadami ze starości i użytkowania. I chcieli to ukraść, ale nie zdarzyli, bo ja zwyczajnie założyłam to na siebie. Jakaś kobieta mi później mówiła;
-Ale ty jesteś spostrzegawcza.
Wiem o czym mówiła, ale to wyćwiczone pracą z tarotem i szukaniem klejnotów we śnie.
Po prezentacji poszliśmy do restauracji. Moi weszli do restauracji a ja poszłam się jeszcze przejść. Restauracja była piękna i bogata i z innego czasu, bo tu mi nawiązywał do czasów Titanica. Nosiłam ten naszyjnik cały czas tylko położony na klatce piersiowej. Chciałam założyć tą bluzkę, ale okazało się że mam za duże ramiona. W bicepsach zwyczajnie się nie mieściłam. Zapięłam więc tyko na guzik z tyłu i bluzka z naszyjnikiem zakrywała tylko mi przód, a z tyłu miałam chyba swoje. Weszłam do toalety, dziwna była, bo to była rząd chyba ze dwudziestu kabin. Wszędzie gdzie byłam, to raczej jest to zagospodarowane na bazie kwadratu. Tu nie, i między kabinami przeplatały się składziki i kabiny w remoncie, więc dobrze trzeba było szukać wolnej i sprawnej.
Cały czas dotykałam tego naszyjnika, był piękny. Czyste złoto i masa diamentów osadzona na takim dziwnym falistym wzorze. Maleńkie, ale przez to, miało to lśnić jak latarnia. Weszłam na teren domu rodzinnego, byłam tak jakby od tyłu. Znalazłam takie mazidło do barwienia brwi i chciałam sobie poprawić swoje. Wzięłam lusterko i lewa wyszła mi ok. Ale prawą wyjechałam poza linie i jak chciałam to zetrzeć, to mi zamalowało całą prawą połowę twarzy na czarno. Ale to wyglądało! Pół biała, Pół czarna. Lewa biała, Prawa czarna. Zaczęłam biec do domu, do łazienki. Jakaś kobieta krzyknęła za mną.
-To się nie zmyje!
Złapałam jakiś ocet winny czy co i zaczęłam trzeć i po occie schodziło. Twarz robiła się coraz jaśniejsza. Jak patrzyłam w lusterko to już tylko oko było czarne.