Atak Czarnych Węży – Zapis 48

Sen z 19.02.2020

Miałam przytkany nos, lewą dziurkę, znalazłam jakiś „psikacz”, ale miał urwany dozownik i pomyślałam, że jak wleje ten płyn wprost do nosa, to wyleje mi się prawą dziurką. Później leżałam w łóżku z Partnerem, po lewej miałam jego, a po prawej jakiegoś młodego mężczyznę, spał z nami, bo nie było miejsca w domu, w którym nocowaliśmy. Gość zaczął mnie delikatnie muskać, że niby przez przypadek, i chyba czekał, czy zareaguję, ja nie, ale zareagował partner, był strasznie zazdrosny, pomyślałam, że to aż dziwne, bo nie ma między nami intymności (czyli między mną a partnerem), a zachowywał się jak zakochany. Później była inauguracja nowego rocznika w Akademii, ktoś mnie zapytał, czy jestem nowa, odpowiedziałam że nie, że jestem z 3-go rocznika, ten był chyba piąty, ale nie jestem pewna. Na kolanach miałam świnkę, maleńką na 30 cm góra, to było zwierzątko mojej córki, ale już kombinowałam, jak się go pozbyć, bo dwa razy mnie „obsrało”, chociaż miałam podłożony granatowy ręcznik, to i tak żółte i rzadkie gówienko świnki pobrudziło mi sukienkę. Świnka była strasznie szczęśliwa u mnie na kolanach, wyciągała się jak kot, leżała na plecach i odsłaniała cały brzuszek. Chociaż to było przyjemne, ta jej błogość, to byłam zdecydowana pozbyć się śmierdziucha.

Znalazłam w się w polu, była ze mną moja Matka, Partner i Córka, chyba przyszliśmy po jakieś zbiory, weszliśmy w taką wyższą trawę, zresztą te pola to były zaniedbane nieużytki, niekoszone łąki i samosiejki. Wszyscy się porozchodzili. Matkę miałam naprzeciwko, córkę z lewej, a partnera z prawej. Nagle obok matki zobaczyłam węża, wystawił ponad trawę łeb, pomyślałam „cholera tu są węże” i krzyczę „uciekaj”. On ją ukąsił w prawą kostkę, pokazały się następne łby i do niej.

Złapała je w prawą rękę i podniosła do góry, miała ich około 5, wiły się i skręcały, były czarne i długie na 1,5 metra i gryzły ją po tej prawej kostce, została ugryziona z 5 razy, od razu pomyślałam, że na pogotowie trzeba jechać. Krzyczałam „wyrzuć je”, jak chciała zrobić zamach ręką, to wszystkie się wysunęły oprócz jednego, krzyczałam cały czas – wyrzuć je. Jak zamachnęła się tym jednym wężem, to te wszystkie pozostałe łbami naśladowały ten jej ruch, patrzyły za nim i popełzły w miejsce gdzie poleciał. Kazałam jej biec w prawo, popatrzyłam na córkę, krzyknęłam, żeby biegła do mnie, między mną a nią pokazały się 2 łby. Krzyknęłam uważaj i biegnij. Partnera olałam, wiedziałam, że sobie poradzi, zresztą on był z prawej cały czas. Jak córka dobiegła do mnie, to mówię „trzymaj się blisko mnie i biegnij za mną, musimy dobiec do tego lasku”.

I biegniemy, patrzyłam pod nogi, które zresztą były gołe, dopiero teraz zauważyłam, że byłam boso. Po drodze przeskoczyłam jeszcze takiego małego węża i widziałam wielką zrzuconą skórę po swojej prawej. Dobiegłyśmy do tego lasku, jeszcze musiałam przejść przez taki zarośnięty rów, przechodzę i patrzę, a tam w trawie leży ogromna kiść, miała chyba z metr długości, pierwsze skojarzenie, że to tak powiązane czerwone buraki, tak dziwnie powiązane, żeby udawały wielkie winogrono, rzuciło się w oczy to, że jagody były bardzo okrągłe. To był teren czarnych węży i chyba pilnowały tych ukrytych kiści w trawie.