Drzewo Szczęścia – Zapis 430
Sen z 09.08.2022
Byłam na wycieczce chyba, ale wcześniej byłam w domu. Znowu Tym Domu, bo kierunki były odwrócone. Widziałam to jak mijałam odrodzenie wchodząc na posesję, i staw też był troszeczkę inny.
Wyjazd był niby do Agnieszki, bo mignęła mi jej ogromna głowa. Jakby nie miałam reszty ciała. Na wycieczce jeździłam na wielbłądzie, z jakimiś dwiema osobami. Tylko, że ten wielbłąd był dziwny, bo ja siedziałam z tyłu i miałam podłożoną deskę w poprzek. Nie siodło, tylko deskę, która wspierała się na szeroko rozstawionych kościach biodrowych. Dziwne to było, ale stabilne. I też chciałam sobie zrobić z nim zdjęcie, bo nigdy nie widziałam wielbłąda na żywo, ale miała taką dziwną tą gębę, szczególnie wielkie zaokrąglone wargi, że zrezygnowałam. Później jak się pakowałam, to okazało się że Agnieszka ma Partnera, bo chciałam ją zaprosić do nas na dół Polski. I to było dziwne, bo na żywo od kilkunastu lat była w związku z Kobietą. Nic nie mówiła, że znowu jest hetero.
Znalazłam się u chrzestnej Milki, zaprosiłam mnie na obiad. Ktoś mi towarzyszył ale nie wiem kto. Jej Córka się krzątała przy kuchni. Dostałam zupę, zapytałam co to jest, odpowiedziała że kasza z fasolką. Rzeczywiście, zupa była z drobną kaszą, grubymi krupami i gdzieniegdzie pływało coś jak zielona fasolka szparagowa. Albo to była pomidorowa zabielana, albo dyniowa, bo kolor miała pomarańczowy, tylko że mało aromatyczna, nie mogłam wyczuć z czego konkretne jest. Moja matka też jadła obok.
Córka ciotki zaczęła podawać drugie, powiedziała że bigos. Jeden był z jabłkiem i drugi już nie pamiętam z czym. I znowu to danie było jak nie bigos, coś takie posiekane na paseczki, ale nie jak kapusta, może jakiś korzeń i niby boczek z boku, który miał się roztopić na talerzu, ale to wyglądało jak ścisły, suchy miąższ. Nie jak bigos w każdym razie. Wstałam od stołu za plecami miałam drzwi. Na nich było coś jak drzewo życia czy szczęścia. Dotknęłam tego bo chciałam zobaczyć z czego jest zrobione. Ażur był metalowy, przytwierdzony na stałe, bo dobrze się trzymało. Druciki musiały być plecione ma wbitych szpilkach, bo wystawały takie zakończone główką z drzwi. Piękne to było, nie wiem z jakiego metalu, bo kolor był lśniąco żółty, ale czy można tak formować złoty drut, jak miedziany to nie wiem. Chyba że inny stop, czy minerał.
Głowa mnie zaczęła boleć, pewnie od ciśnienia. Pojawił się mój brat. Zapytałam Matki czy nie ma jakiegokolwiek terminu do kardiologa, bo umarła rok temu więc mogła zostać jakaś kolejka, żeby po niej wejść. Zaczęłam opowiadać znowu o tym moim incydencie na żywo z wybroczynami. Że to poważna sprawa i w ogóle, bo w końcu dostane udaru i będzie po wszystkim….
I znaleźliśmy się na pustkowiu.
Nigdy takiego pustkowia nie widziała, tylko jakiś piach i bezkresna przestrzeń. Na środku była wydma. Przy tej wydmie mój Partner chyba i brat z kimś się okładali czy co. Ja nie chciałam się wtrącać, ale widziałam coś na wydmie. Zaczęłam ją okrążać i był ogon węża, ale nie, zrezygnowałam.
Jak przeszła dalej to mniej więcej na środku zobaczyłam coś jak ropuchę. Dotknęłam ją patykiem i zaczęłam się odsuwać. Ropucha zaczęła rosnąć, po chwili okazało się że jest ich aż cztery. Zaczęłam uciekać, do takiego lasku, wyglądał jak sosnowy młodnik przed krzesaniem, same suche, ciasno ściśnięte gałązki. Te ropuchy cały czas rosły, powiedziałam do jakiejś kobiety.
– Chodź uciekamy!
Chciałam się schować w tym lasku właśnie, bo ropuchy cały czas rosły i nie zmieściła by się w te gałęzie, ale Ona się zatrzymała.
Jedna z ropuch zaczęła iść w moim kierunku i podstawiając blisko gębę powiedziała:
– Come with me.
Normalnie ropuch powiedział do mnie po angielsku. Na szczęście tą prostą frazę rozumiem. Powiedziała to bardzo niskim tubalnym męskim głosem. Ale też bardzo powoli i wyraźnie, nie mam wątpliwości co do poszczególnych słów.
Odwróciła się i zaczęła iść w lewo. Patrzę, a ci moi towarzysze siedzą na reszcie ropuch jak na koniach i jadą. Wyszłam więc z lasku i poszłam za nimi.
Ropuchy były w kolorze czystego brązu, wielkości domku jednorodzinnego. Nie miały kamuflażu jak w przyrodzie i najważniejsze, narośla były równe, czyli brodawki były bardzo blisko siebie, tak że tworzyły symetryczną strukturę jak folia bąbelkowa, a nie naturalne pokrycie ciała jak w przyrodzie.