Balety u Rydzyka – Zapis 94
Sen z 22.05.2020
Widziałam dwie wysokie postacie, stały wyprostowane i ręce miały złożone na wysokości przepony. Albo były całe pokryte lodem, albo kisielem czy żelatyną, widziałam uformowane sople, które utworzyły się z nadmiaru tego czegoś, taka ochronna powłoka.
Poszłam do jakiegoś bloku po małego kota, do rodziny, która mieszkała na poddaszu, młode małżeństwo z dzieckiem. Nie mogłam trafić, bo ciemno było tam jak szlag, ale akurat wchodził do mieszkania mąż kobiety. W mieszkaniu było nieporządnie, jak to przy dziecku i kota nie dostałam, bo okazało się, że wcześniej rozmawiałam o tym kocie przez telefon z tą kobietą, że trzyma dla jakiegoś chłopaka. Ja „aaa ok, rzeczywiście”, coś tam jeszcze gadałam, że sama za niedługo będę mieć małe koty, to jej mogę dać i wyszłam. Później byłam na leśnej drodze, czołgałam się jak profesjonalista, chyba nawet byłam jakimś wojskowym, minęłam jakiegoś dowódcę z dzieckiem, jak doczołgałam się na skraj lasu, zatrzymałam się, bo w drodze była wyrwa, bomba ją uszkodziła i podchodziła wodą. Dojechał ten dowódca samochodem i sprawdzaliśmy, czy można przejechać. Pojawiły się moje koleżanki, ja chciałam już do domu, miałam wrażenie, że jestem w świętokrzyskim, ale mogłam być i pod Warszawą, patrzę jacyś gapie stoją.
Mówię, dajcie mi telefon, bo chcę zobaczyć, gdzie jestem, niechętnie, ale dali. To były jakieś stare telefony i nie mogłam ustalić położenia. Ktoś mi mówi, żeby sprawdzić to na swoim, wyciągnęłam i udało się zobaczyć tylko tyle, że do domu 5 godzin marszu. Ktoś powiedział, że jest jakaś pielgrzymka wiochę dalej i można się do niej podłączyć. Ja zaczęłam przeglądać ten swój telefon, jakiś taki stary był, bo odblokowały mi się jakieś tam filmy, całe mnóstwo filmów i zdjęć. Widziałam, jak się kąpałam w rzece pod jakimś mostem obok filarów, w samej spódnicy. Myślę, o rany, kiedy to to było, bo nie pamiętam, że tak świeciłam biustem, koleżanki też gołe do pasa, następny film to samo, z tej rzeki. Później zdjęcia z inną grupą, to chyba Węgry, i znowu prawie całe piersi na wierzchu, było jeszcze zdjęcie czy film jak moi wykładowcy piją piwo. Podniosłam głowę, została ze mną tylko jedna koleżanka, no idziemy do tej pielgrzymki.
Wyszłyśmy z zagajnika, moim oczom po prawej stronie ukazał się pałac, przed pałacem było jezioro, albo staw, a na nim łabędzie, ale w pierwszej chwili wydawało mi się że to kapiące się dzieci. Przed stawem był stół i chyba dwóch czy trzech księży i robili zapisy. Powiedzieli że pielgrzymka już poszła, ale możemy ją dogonić.
Jeden z nich do mnie, że mnie zna, stary, z taką zmęczoną twarzą, coś chciał „wyciągać” (po tej gębie to stwierdzam, że na stówę jakieś brudy), ale mu wbiegłam w słowo i mówię, że mnie to nie interesuje, że wymazałam sobie wszystko z pamięci, co się działo w młodości, spuścił głowę i już nie zagadywał. W wielkim oknie ukazała się ogromna głowa Tadeusza Rydzyka, uśmiechnięta, jak ją zobaczyłam, to już wiedziałam, co to za gagatki. Zobaczyłam po drugiej stronie jakąś chałupę i poszłam do niej, była tam kobieta i jej mąż, on jadł kanapki z czym tam, a ona ciemne pieczywo z twarożkiem i jakoś tak wyszło, że ona mnie podrzuci na dworzec autobusowy, ja zaczęłam wypytywać, ale gdzie mnie dowiezie ten autobus, ile jeszcze będę iść na nogach do domu, ale kobieta była zniecierpliwiona i coś tam „szczeknęła”, że jak o 19:45 to bliżej, a jak o 15, to oddalę się od domu.
Chciałam się przebrać, wyciągnęłam czystą, szarą sukienkę, była wymięta jak cholera i ciasna, nie mieściłam się w biuście i w biodrach, kobieta mówi do mnie, że ładnie wyglądam, a ja wyglądałam jak w ciasnym jutowym worku na ziemniaki, ale po chwili prasowała się na mnie. Idę do tego pałacu po Joannę, patrzę, a ta tańczy w najlepsze w jakimś porąbanym balecie z innymi, wystrojona w jakieś tiule. Mówię, że jedziemy do domu, a ta jak naćpana, w ekstazie, nic do niej nie dociera (Rydzyk też tańczył 🙂 ), wyszłam wkurzona, sama, Ona nie dała się wyciągnąć.