Rut z rodu Gajów – Zapis 104
Sen z 13.06.2020
Sen pierwszy
Byłam na „przesłuchaniu muzycznym ??” przesłuchiwała mnie Rut z rodu Gajów, miała wielkie skrzydła z organów piszczałkowych, w idealnym kształcie serca, srebrne, z tymi wycięciami w środku rury, tylko że te wycięcia były u góry skrzydła.
Sen drugi
Znowu byłam w USA, poszłam gdzieś do pracy, weszłam na piętro do jakiegoś budynku i znowu znalazłam się na przesłuchaniu/rozmowie. Przy stole siedziały trzy stare szczupłe osoby, babcia i dziadek, po 90 lat, i ktoś jeszcze. Podeszłam do stołu i zanim usiadłam, podałam im rękę, pierwszej kobiecie, a później mężczyznom, byli niesamowicie zaskoczeni, podali swoje, ale tak niepewnie, i te ich ręce w uścisku były strasznie chude, jak z patyków, obleczone czymś tam, oni chyba nie witali się w ten sposób albo co. Usiadłam na wprost, został tylko chudy dziadek, na stole była woda mineralna, powiedział po angielsku, żeby ją opisać, chyba, wyglądało to tak, jakbym miała ją później sprzedawać, woda była niesamowicie perlista i na tym w opisie chciałam się skupić. W pokoju był szwagier chyba i ktoś poprosił o prognozę, wyciągnęłam karty i zaczęłam tasować, położyłam kartę, patrzę, a to nie mój tarot, chyba przez omyłkę wzięłam karty tego dziadka ze stołu (bo nie wiedziałam, skąd je mam, więc tak stwierdziłam). Był złoty i jakieś dziwne były te obrazki, myślałam, żeby to zwrócić, ale nagle pojawiła się też moja stara talia obok i stół przesłuchania też gdzieś zniknął.
Sen trzeci
Pojechałam do wielkiego kompleksu handlowego, jak wyjeżdżałam, zobaczyłam w ogrodzie dwie barokowe szklane altanki, coś jak oranżeria, bardzo chciałam je mieć u siebie w ogrodzie. Pojechałam chyba pod wschodnią granicę za Lublin, ale później że niby w Niemczech to było, pojechałam z synem i córką, a szwagierka ze swoim dzieckiem. Coś na miejscu szukałam na poddaszu i znalazłam zbiorcze opakowanie kwasku cytrynowego, wzięłam i idę, ale patrzę i myślę, na cholerę mi ten kwas i odłożyłam. Mój kwiatek wilczomlecz lśniący stał na takiej wyspie, jak na wystawie, ale ludzie obrywali z niego listki i różowe kwiatki i to mnie wkurzało, był długi na kilka metrów. Moje dzieci gdzieś się rozeszły, a ten mały się zgubił, szwagierka zapłakana, szukamy. Mówię dzwoń do niego, bo oni wszyscy mieli telefony, tylko ja nie, patrzę na jej telefon i pokazała się lokalizacja tego dziecka, szybko się poruszała, mówię że chyba ktoś go porwał i z nim ucieka. Poszłyśmy do punktu policji, ale patrzymy, a ten Piotrek jest obok nas, podobno jakiś gość go zawiózł do domu i przywiózł z powrotem, dwie godziny jechał w jedną stronę. Ale za chwilę znowu wszyscy się rozeszli i pogubili, ja chodziłam w samym ręczniku po jakiś saunach i jeziorach i wołałam to dziecko. Później siadałam na quada i jechałam obok zwierząt jak na safari, jakiś facet powiedział, że to jego sprzęt, oddałam mu.